I sekretarz już się nieźle pruł, chociaż pewnie miał nadzieję, że się jakoś wykaraska. Któregoś dnia w garażu Staszka Barei na Mokotowie przygotowywaliśmy do druku nasze podziemne pisemko „Strachy na Lachy”. Jacek Fedorowicz i ja byliśmy od tekstów i rysunków, a Tomek Michalak od matryc. Ze trzysta egzemplarzy nakładu już machnęliśmy, a wtedy Staszek nagle: Tak sobie myślę, że drukujemy te kartki dla tych, którzy i tak wszystko wiedzą. To może nie drukujmy? – zapytałem dowcipnie. Bareja zmarszczył twarz w okropnym grymasie, co zawsze zapowiadało jakąś celną ripostę zamykającą temat. Nie myliłem się. Trzeba to robić dla podtrzymania ducha walki – powiedział Staszek – słowo jest naszą jedyną amunicją.
Dziś, kiedy czytam w „Wyborczej” o niespecjalnie chwalebnych związkach biznesowych i uczuciowych Antoniego Macierewicza oraz w POLITYCE o – że tak powiem – niekoherentnych operacjach finansowych męża premier Szydło, jednego jestem pewien. Staszek miał rację. Wiem przy tym, że na wyborcach PiS takie teksty nie robią żadnego wrażenia. Po 500+ i różnych innych obietnicach wierzą w opiekuńcze skrzydła rządu mocniej niż w Matkę Boską. Nawet to rozumiem, bo nasza opozycja jest wyjątkowo niezborna – zamiast się mądrze zebrać, to się głupio rozbiera.
A wlecze się za nią… Dobra, litanii nie będzie, ale jeden przykład dam. Dowiedziałem się właśnie, że Ministerstwo Zdrowia tak wyśrubowało kryteria dla szpitali, że 75 proc. oddziałów ortopedii nie będzie mogło od 1 lipca wszczepiać endoprotez. Po prostu nie dostaną kontraktów. Ktoś się może spytać, a co ma biedna opozycja do wszechpotężnej dobrej zmiany.