Nie słychać też zawstydzających okrzyków „Polacy, nic się nie stało!”. Bo coś się jednak stało. Biało-czerwoni znaleźli się w ósemce najlepszych drużyn Europy, o czym jeszcze niedawno mogli jedynie śnić najbardziej oddani kibice. Nie trzeba być znawcą futbolu, aby patrząc na grę polskiej reprezentacji, nie dostrzec, że to zupełnie nowa jakość (choć większość zawodników od dawna jest w kadrze). Dość przypomnieć poprzednie Euro, kiedy to grając u siebie, zajęliśmy ostatnie miejsce w najsłabszej grupie.
Piłkarze Nawałki wcale nie muszą ogłaszać, że czują się Europejczykami. Oni nimi są. Pracują w dobrych zagranicznych klubach, w których odgrywają czołowe role, jak Lewandowski w Bayernie, Krychowiak w Sewilli czy Milik w Ajaksie. Przyswoili europejskie standardy gry, ale też pewne zachowania boiskowe – i nie tylko. Wystarczy posłuchać ich wypowiedzi do kamer telewizyjnych i porównać z tym, co wygadywali ongiś nasi krajowi kopacze. Ogromna różnica. Umieją się „sprzedać”, także w sensie dosłownym (patrz: reklamy telewizyjne). Przede wszystkim zaś nasi „nie pękają”, grając z najlepszymi, o czym wczoraj miał okazję przekonać się gwiazdor Ronaldo, żałośnie bezradny pod polską bramką.
Nasi zawodnicy nie zasłużyli jednak na to, żeby ich przechwalać, nie zauważając mankamentów. Wydaje się – ale to nie jest cecha tylko naszych piłkarzy – że wciąż nie mają mentalności radosnych zwycięzców. Nie potrafią iść za ciosem, dobić rywala, mówiąc brzydko. Wiadomo, taktyka, asekuracja itp. Ale przecież w meczu ze Szwajcarią, a tym bardziej wczoraj z Portugalią, po zdobyciu pierwszej bramki należało natychmiast dążyć do drugiej. Tymczasem chyba gdzieś w ich podświadomości pojawia się jeszcze odruch, żeby grać na utrzymanie wyniku.