Przyspieszenie jest potrzebne. W wielu miejscach zmiany są zbyt wolne – oceniał Jarosław Kaczyński w maju 2006 r. Po dekadzie szef PiS wydaje tę samą komendę. „Musimy jeszcze przyspieszyć, musimy uruchamiać kolejne projekty, musimy ruszyć jeszcze mocniej do przodu” – mówił w kwietniu w dyscyplinującym rząd wywiadzie dla „wSieci”. Na partyjnym kongresie w lipcu tę samą treść ubrał w metaforę: „idziemy we właściwym kierunku, ale kolumna nam się rozciągnęła, jest czołówka, ale są też tabory”. W „Rzeczpospolitej” prosił zaś, by nie zachęcać go do „podnoszenia ręki na panią premier”. Przed laty Kazimierz Marcinkiewicz słyszał komunikaty równie uspokajające, a właśnie przemknęła dziesiąta rocznica jego wymuszonej przez prezesa dymisji.
Warto przypomnieć tamte wydarzenia; w dobie Beaty Szydło aktualna jest przecież myśl Piotra Zaremby, który pisząc o odwołaniu Marcinkiewicza, pytał: „Skoro gabinet Kaczyńskiego staje się realnym centrum władzy, to po co centrum drugie?”. Teraz też istnieje, jak to ujął Zaremba, „pozbawiona logiki dwuwładza, problem odległości między Nowogrodzką i Ujazdowskimi”. Nowogrodzka to siedziba PiS, w Alejach Ujazdowskich mieści się Kancelaria Premiera.
To Kaczyński jest ostateczną instancją dla posłów, ministrów i nominatów PiS. Gdy ostatnio ważył się los prezesa TVP Jacka Kurskiego, to ważył się na Nowogrodzkiej, a nie w Ujazdowskich. Szef PiS uznał, że Kurski powinien zostać co najmniej do jesieni i posłowie PiS z Rady Mediów Narodowych, którzy dwie godziny wcześniej prezesa odwołali, musieli pospiesznie wiosłować z powrotem.
Lekcje z upadku Marcinkiewicza
10 lat temu odwołanie szefa rządu poszło Kaczyńskiemu nad wyraz sprawnie.