W cieniu głośnych wydarzeń, takich jak wizyta papieża czy rozbój w telewizji publicznej, niezauważona przeszła pewna skromna, ale wymowna uroczystość na ulicy Nowogrodzkiej: kwiaty, adres dziękczynny, hołd przywódców opozycji ofiarowany prezesowi Kaczyńskiemu. Schetyna, Petru i kilku innych mówców podziękowało przedstawicielom władzy za to, że wyręczają opozycję, pozwalając jej spać snem spokojnym i śnić o zwycięstwie.
Istotnie: po co nam opozycja, skoro jest rząd? Od ubiegłorocznych wyborów mamy gabinet osobliwości, który znakomicie pełni obie role – władzy i opozycji. Nie mają racji profesorowie Czapiński i Markowski, utrzymując, jakoby w Polsce niski był kapitał zaufania i wola współpracy, a wysoka nieufność i podejrzliwość. Wręcz przeciwnie – współdziałanie władzy i opozycji układa się dobrze, i to nie od dzisiaj. Zaczyna to być polską tradycją.
Przypomnijmy, że poprzednia władza do tego stopnia nie zawracała sobie głowy opozycją, że uważała, iż nie ma z kim przegrać. Kiedy na horyzoncie pojawił się bliżej nieznany Andrzej Duda, mówiono, że jest to człowiek znikąd. Nie z ówczesnej opozycji, tylko znikąd. Lepiej poinformowani dodawali, że z Krakowa. Ówczesny prezydent Komorowski oraz jego zasłużeni doradcy i szefowie kampanii potraktowali kandydata znikąd elegancko i po rycersku. Nikt nie zakłócał jego spotkań z wyborcami, nikt nie buczał i nie gwizdał, a pierwsza dama nie usiłowała się zaznaczyć ani rywalizować pod żadnym względem, postanowiła pozostać sobą i nic nie zmieniać, nawet krawcowej. Krawcowe nie wygrywają wyborów – szeptali jej do ucha zausznicy.