Naszyzm to w dawnym znaczeniu popieranie naszych zawsze i wszędzie – zareagował na mój wpis na Twitterze Paweł Wroński. W Polsce, niezależnie, czy chodziło o III RP, PRL czy dwudziestolecie, zasada ta przejawiała się w rodzinno-koleżeńskim systemie samopomocy; nie obowiązywały tu granice partyjne czy ideologiczne. Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza! – tak parodiował, a raczej lapidarnie podsumowywał ten polityczny dyskurs w „Dniu świra” Marek Koterski. Różnica między starym a nowym naszyzmem polega na tym, że we współczesnej Polsce kategorię naszych rozciągnięto na specyficznie definiowany naród, a zasadę zawsze i wszędzie zastosowano także do przeszłości. Ta ideologia, podnosząca klanowość do rangi doktryny politycznej, okazała się pasować do naszej mentalności jak ulał.
Naszyzm to ideologia
Naszyzm można by uznać za wyjątkowy polski wkład w globalny obieg idei, gdyby nie to, że, parafrazując „Manifest komunistyczny”, „Widmo naszyzmu krąży po Europie”, a nawet nad USA, nie mówiąc już o Turcji czy Rosji. W naszystowskiej międzynarodówce (choć to sprzeczność w założeniu) rej wodzi Władimir Putin, za nim Recep Tayyip Erdoğan, Viktor Orbán, w kolejce ustawiają się Norbert Hofer, Donald Trump, Marine Le Pen, Geert Wilders i wielu innych.
Rosyjski demokratyczny polityk Siergiej Juszenkow charakteryzował rosyjską odmianę naszyzmu w rozmowie z Wacławem Radziwinowiczem następująco: „to przekonanie, że dobre jest tylko to, co nasze, rosyjskie – nasza historia, nasza tradycja. Choć w istocie nie znają tej historii i tradycji. To nie wiedza, lecz instynktowne przywiązanie do wspólnoty, w imię której trzeba bić nie-Słowian i rozprawiać się z myślącymi inaczej.