Trudno się nie zdziwić, czytając w bliskiej mojemu sercu POLITYCE fragment wywiadu z Thomasem Vinterbergiem (rocznik 1969), przedstawianym jako „jeden z najwybitniejszych reżyserów światowego kina”. To, że nigdy przedtem nie słyszałem o tak wybitnym artyście sztuki filmowej, świadczy źle tylko o mnie. Kiedy mowa o najwybitniejszych, przychodzą mi na myśl Antonioni, De Sica, Buńuel, Fellini, Bergman, Kurosawa, Wajda, Allen, Almodóvar – wszyscy urodzeni w pierwszej połowie XX w.! Nic dziwnego, że zainteresowało mnie, co ma do powiedzenia wybitny reżyser młodszego pochodzenia. Jego filmów nie znam, ale – po pierwsze – mam zaufanie do Janusza Wróblewskiego, którego rozmowy z artystami kina światowego są rewelacyjne, a – po drugie – lekarze zalecają na starość nie zasklepiać się, mieć oczy otwarte, poznawać nowych ludzi, więc otworzyłem oczy i to prędzej, niż myślałem, bo ze zdumienia!
„Zna pan jakiś sposób na zbudowanie trwałych, wartościowych relacji z drugim człowiekiem?” – pyta dziennikarz. „Chodzi o to, by nie przesadzać z oczekiwaniami – odpowiada reżyser. – Oczywiście, gdy jestem starszy, patrzę na to trochę inaczej. Powiem coś niepopularnego. Pomaga mi alkohol. Serio. Norweski psychiatra Finn Skarderud ukuł teorię, że każdy rodzi się z odrobiną alkoholu we krwi. Picie pozwala się otworzyć, szybciej nawiązać kontakt. Gdyby nie pijący na froncie żołnierze, druga wojna światowa nie zostałaby tak szybko wygrana. Wie pan, ile arcydzieł literatury zostało napisanych pod wpływem alkoholu? Wszyscy znamy opowieści o jego destrukcyjnym wpływie. Nic się natomiast nie mówi o dobroczynnym działaniu wódki. Mój następny film będzie poświęcony właśnie temu”.