O Amber Gold naprawdę głośno zrobiło się wiosną 2012 r., kiedy całą Polskę upstrzyły reklamy linii lotniczej OLT Express. W prima aprilis, czyli 1 kwietnia 2012 r., zainaugurowano na trasach krajowych tanie loty za 99 zł i spece od transportu zastanawiali się, jak długo to pociągnie. Wyliczano, że przy samolotach ATR 42, ATR 72 i Airbusach względna opłacalność zaczyna się od 200, 300 zł. To musi być jakaś pralnia, uznali eksperci. Faktycznie długo nie pociągnęło. Po czterech miesiącach wszystkie loty zawieszono do odwołania. Czyli na zawsze.
Większościowym właścicielem OLT Express była od 2011 r. spółka Amber Gold należąca do Marcina P., znana wcześniej w kręgu osób szukających korzystnych możliwości ulokowania oszczędności. Powstała w 2009 r. początkowo pod nazwą Grupa Inwestycyjna Ex sp. z o.o., a pół roku później przemianowana na Amber Gold. Reklamowała się jako pierwszy w Polsce dom składowy. Oznaczało to, że klient wpłacający firmie lokatę nabywał teoretycznie złoto, które składował w Amber Gold. Złota na oczy nie widział, ale dostawał certyfikat, że je posiada. Firma gwarantowała początkowo stopę zwrotu na poziomie 10, a potem nawet 14 proc. w skali rocznej. Lokaty były terminowe.
Już w grudniu 2009 r. Komisja Nadzoru Finansowego wydała ostrzeżenie przed działalnością Amber Gold. Uznała, że spółka prowadzi zabronioną działalność parabankową i funkcjonuje na zasadzie piramidy finansowej. To powinien być jasny sygnał dla prokuratury, aby natychmiast sprawdzić zgodność z prawem przedsięwzięcia firmowanego przez Marcina P. Prokuratura Rejonowa w Gdańsku Wrzeszczu podjęła dochodzenie sprawdzające, ale prowadziła je w tempie tak żółwim, jakby zlekceważyła ostrzeżenie KNF. W efekcie nie dopatrzyła się nieprawidłowości i umorzyła postępowanie. Klienci Amber Gold też nie wzięli sobie do serca sygnałów z KNF.