Joanna Cieśla: – Wybiera się pan na film „Smoleńsk”?
Prof. Tomasz Maruszewski: – Raczej nie. Trudno mi oglądać film o zdarzeniach, które były źródłem traumy dla wielu osób, dla mnie również. Tym bardziej że w podobnych przypadkach to, co oglądamy na ekranie, zwykle ma luźny związek z rzeczywistością.
Filmowy scenariusz kreuje obraz tamtych zdarzeń zgodnie z wizją obozu rządzącego: katastrofa smoleńska to skutek zamachu. Czy człowiek – wiedząc przecież, że obraz jest fabułą – może uwierzyć w filmową wersję zdarzeń?
Z zasady czas oddziaływania dzieł filmowych na emocje jest dość krótki – około roku, potem to się wycisza. Większość widzów filmu „Smoleńsk” pamięta zresztą, jak różne, wykluczające się wzajemnie, informacje pojawiały się bezpośrednio po katastrofie, a potem w trakcie prac różnych komisji i zespołów.
Od pewnego czasu ta lawina doniesień słabnie, a przekaz władz ujednolica się.
No właśnie. A w psychologii od lat 70. opisywany jest efekt dezinformacji, który polega na tym, że jeśli do człowieka docierają różne przekazy na temat tego samego zdarzenia, to te późniejsze informacje bardzo często zakłócają to, co ktoś wiedział wcześniej. Wiemy jednak, że w jakimś stopniu można temu zapobiegać. Jedna z moich magistrantek na przełomie kwietnia i maja 2015 r. badała pamięć katastrofy smoleńskiej. Udało jej się potwierdzić hipotezę, że gdy ludzie wiedzą, z jakiego źródła pochodzą posiadane przez nich informacje, to ten efekt dezinformacji słabnie. Stają się bardziej odporni na manipulacje, propagandę, błędy. Gdybyśmy umieli zachęcić ludzi do tego, by zastanawiali się, skąd o czymś wiedzą, to najprawdopodobniej odporność na różnego rodzaju operacje na pamięci byłaby większa.