Z kolei PiS jakiś stonowany, co nie dziwi, bo dwaj główni dyrektorzy od nieruchomości to ludzie Lecha Kaczyńskiego. PO czeka na wyniki dochodzeń prokuratorskich, problem jednak w tym, że to już nie jest niezależna prokuratura. W 2007 r. Zbigniew Ziobro „wykrył” rzekomy „układ warszawski”. Po ośmiu (!) latach wszyscy oskarżeni zostali uniewinnieni. A przecież dziś, uzbrojony w nową ustawę, minister Ziobro może być jeszcze bardziej „skuteczny”. Uciekając do przodu, Platforma złożyła w Sejmie projekt ustawy reprywatyzacyjnej. Poprzednie upadały z różnych przyczyn, ale zawsze ważnym argumentem były ogromne koszty dla budżetu państwa. Rozwiązaniem byłoby radykalne ograniczenie zarówno zwrotów w naturze, jak i wysokości odszkodowań. Obawiano się jednak zarówno opinii publicznej, w znaczącym stopniu popierającej konieczność „naprawienia krzywd” i zwrócenia „co zagrabione”, jak i Trybunału Konstytucyjnego, który niepełne rekompensaty mógł uznać za niekonstytucyjne.
Dziś, w ciągu kilkunastu dni, sytuacja istotnie się zmieniła. Uzasadnione często pretensje do przebiegu reprywatyzacji w Warszawie (tolerowanego, dodajmy, przez wszystkie rządzące dotychczas stolicą i krajem ekipy polityczne) sprawiły, że powstało przyzwolenie społeczne na silne zredukowanie realizacji roszczeń. Jednocześnie Trybunał Konstytucyjny – uznając tzw. małą ustawę reprywatyzacyjną za zgodną z konstytucją – w uzasadnieniu po raz pierwszy zawarł wyraźny sygnał, że takie radykalne rozwiązanie może zaakceptować. Powstały zatem warunki, aby projekt PO potraktować serio. Wprawdzie PiS, który szybciej od PO zwiększa dług publiczny – według metodologii unijnej dług w 2017 r.