Co prawda w kampanii wyborczej PiS obiecywało środowiskom religijnych radykałów, „że zaostrzy”, ale w praktyce miał odwlec i zamrozić. Zapewne w obawie, że stanie się, co się stało, czyli swoich nie zadowoli, a przeciwników zmobilizuje. Skala buntu i jego formy muszą się dziś jawić kierownictwu PiS jak czarny sen. Wieloletnie doświadczenie wskazywałoby raczej, że – jak zwykle przy kolejnych próbach zaostrzania – oburzą się środowiska feministyczne, może odbędzie się jakaś kilkusetosobowa manifa.