Działaczka związkowa Solidarności z Gdańska: – Kiedy Komisja Krajowa zawiadomiła prokuraturę, że do promocji warszawskiego Czarnego Protestu bezprawnie wykorzystano logo „S”, to wiele kobiet ze związku było zażenowanych. Przecież część z nas była na tych marszach. Prosiły, napisały list do wierchuszki związkowej, aby wycofali to doniesienie, ale „panowie uprawiają tam na górze politykę” i nie chcieli słuchać. Kiedy gdańska prokuratura odmówiła w końcu wszczęcia śledztwa w sprawie nieuprawnionego wykorzystania logo, odetchnęły. Śledczy nie dopatrzyli się znamion czynu zabronionego. Uzasadniali, że użycie znaku nie naraziło związku na utratę zaufania i nie zniesławiło go. Ale związek nie powiedział w tej sprawie ostatniego słowa. – Będziemy składać zażalenie na tę decyzję. Gdańska prokuratura budziła kontrowersje w wielu sprawach i nie możemy tak tego zostawić – mówi rzecznik „S” Marek Lewandowski.
Poszło o plakat, który pojawił się na transparentach. To praca „Niewidzialne kobiety Solidarności” chorwackiej artystki, feministki Sanji Iveković, przedstawiająca czarną sylwetkę kobiety w kowbojskim kapeluszu, z logo Solidarności w tle. To komentarz do męskiej perspektywy pisania historii i głos za tym, by przywrócić kobietom należne miejsce. Artystka dostała zgodę związku na wykorzystanie logo. Jej praca to parafraza plakatu z Garrym Cooperem „W samo południe”, z czerwcowych wyborów 1989 r., autorstwa Tomasza Sarneckiego. Związek nie ma prawa ani do plakatu Sarneckiego, ani do Iveković. Sarnecki nie chce komentować sprawy.
Prof. Ryszard Markiewicz, kierownik Katedry Prawa Własności Intelektualnej UJ, nie ma wątpliwości. – Związek ma prawa do swojego logo i tylko do niego. Logo to mogło być wykorzystane w charakterze cytatu na plakacie bez jego zgody. Związek nie może zatem przeciwstawiać się wykorzystaniu tego plakatu na przykład w czasie demonstracji.
Wartość malucha
Solidarność wymalował w sierpniu 1980 r. grafik Jerzy Janiszewski. Zainspirowany napisami na murach, gdzie przez wszystkie przypadki odmieniane było słowo Solidarność, namalował czerwoną farbą Solidarność, a z litery n wyprowadził biało-czerwoną flagę. Wielkie hasło „Solidarność zwycięży” napisane solidarycą wisiało za plecami Wałęsy i wicepremiera Jagielskiego, gdy podpisywali porozumienie sierpniowe. Zdjęcia obiegły cały świat i znak Janiszewskiego błyskawicznie stał się rozpoznawalnym symbolem.
W 1990 r. Janiszewski dowiedział się, że jego znak stał się dźwignią handlarzy wódki, papierosów, ręczników o nazwie „Solidarność”. Zgłosił się do władz związku, by oficjalnie uznali jego prawa. Za ile? To tajemnica handlowa, ale ktoś zapamiętał, że wypłacono Janiszewskiemu honorarium w wysokości ówczesnej wartości małego fiata. Później, kiedy zmieniło się prawo autorskie, prawnicy grafika znów zapukali do drzwi związku, by spisać nową umowę co do praw do znaku. – Wystąpili wtedy z dużym roszczeniem, straszyli, że odbiorą logo, i przejęcie praw majątkowych kosztowało nas wtedy sto kilkadziesiąt tysięcy złotych – relacjonuje osoba związana z władzami związku. W maju zeszłego roku związek zarejestrował znak towarowy Solidarność w Urzędzie Harmonizacji w ramach rynku wewnętrznego UE. Tym samym jego ochrona komercyjna obejmuje wszystkie kraje Unii.
Prof. Markiewicz wyjaśnia, co ta rejestracja oznacza. – Jeśli jakaś firma chce sprzedawać produkty lub świadczyć usługi firmowane tym znakiem, to musi starać się o zgodę związku. W przypadku protestów KOD czy Czarnego Protestu mamy jednak do czynienia z inną sprawą. Tu znak został wykorzystany jako symbol ruchu społecznego, a nie związkowego znaku towarowego. Tego rodzaju użycie znaku jest zgodne z prawem. Dodaje, że sąd powinien wziąć pod uwagę okoliczność, że w odbiorze społecznym było jasne, że za marszem nie stoi związek zawodowy, ale że logo symbolizuje tu ruch społeczny solidarności. Nie może więc być mowy o tym, że logo Solidarności na marszu narusza prawa związku.
Janiszewski sprzedał prawa majątkowe, ale osobiste prawa autorskie należą wciąż do niego. W sprawie Czarnego Protestu autor logo zabrał głos tylko raz, szybko i jednoznacznie. Oświadczył, że NSZZ ma prawo do korzystania ze znaku „Solidarność” w ramach statutowych oraz jego ochrony. Jednak jako autor nie zgadza się ze ściganiem i karaniem osób wykorzystujących znak w pokojowych, i w jego przekonaniu słusznych, demonstracjach na rzecz praw kobiet w Polsce. Napisał, że ten znak to „przede wszystkim symbol walki o wolność, o prawa człowieka, prawa obywatelskie” i cieszy się, że logo jeszcze reprezentuje te wartości.
Prof. Sławomir Witkowski, rektor ASP w Gdańsku, uważa, że wypowiedź autora „S” ma ważny aspekt moralny. Jednak kierownictwo związku nie chce tego prawa uznać. Marek Lewandowski, rzecznik związku, powtarza za to, że Janiszewski za ciężkie pieniądze sprzedał Solidarności wszelkie prawa do logo: – Autor ma prawo do opinii, ale jego głos nie jest wiążący.
Spotkamy się w sądzie
Piotr Duda, przewodniczący związku, w marcu ostrzegał w TVP Info, że pozwie do sądu i „puści w skarpetkach tych, którzy nadużywają znaku Solidarności”. Mówił, że czuje zażenowanie, widząc, jak w obecności lidera KOD Mateusza Kijowskiego Lech Wałęsa podpisywał flagę z napisem Solidarność. Duda twierdzi, że organizatorzy marcowej demonstracji w obronie legendy Solidarności, Wałęsy, przekroczyli granice prawa, używając logo „S” i odwołując się do idei związku. „Związek Zawodowy Solidarność jest właścicielem znaku graficznego. Myśmy to wykupili” – grzmiał przewodniczący w narodowej telewizji.
Jak na razie nikogo w skarpetach nie puścił, a pozew do sądu złożył tylko jeden. Związek wzywał już sztab wyborczy PO w 2009 r. podczas kampanii do europarlamentu do natychmiastowego zaprzestania emitowania spotu, w którym Platforma pokazała plakat z Cooperem. Sztab nie posłuchał i na groźbach się skończyło. Dwa lata później związek oburzył się na Andrzeja Celińskiego. W 2011 r. startował do Senatu, wykupił trzy billboardy, na których umieścił swoje archiwalne zdjęcie z czerwcowych wyborów z Lechem Wałęsą i logo „S”. Wszyscy solidarnościowi kandydaci mieli takie zdjęcie z Wałęsą. Na pomysł wpadł Bronisław Geremek i Andrzej Wajda. – Nie pozwali mnie do sądu. Odpowiedziałem im, że jeśli mówimy o duchowej własności znaku, to z całą pewnością mam do niego większe prawo aniżeli przywódcy obecnej Solidarności – mówi Celiński.
Do tej pory związek spotkał się w sądzie tylko z piosenkarzem Czesławem Mozilem. Pozwał go za użycie logo w teledysku „Nienawidzę cię, Polsko”. To wyznanie emigranta, który źle czuł się w Polsce, ale tęskni za nią na Zachodzie. W teledysku emigrant ma wpięty w klapę marynarki znaczek „S”. „Panie Mozil spotkamy się w sądzie za wykorzystanie bez zgody znaczka Solidarności” – napisał na Twitterze Piotr Duda. Po roku Mozil dostał pozew z roszczeniem 450 tys. zł odszkodowania. Mecenas Anna Kubica, która reprezentowała artystę w sądzie, argumentowała: – Logo to symbol drogi, którą przeszła Polska do uzyskania wolności, i symbol przemian, które miały miejsce w tej części Europy ponad 25 lat temu. Sąd pierwszej instancji przyznał jej rację i oddalił pozew, a w uzasadnieniu napisał: „Użycie loga Solidarności pełniło funkcję symbolu stanowiącego nośnik pewnych ogólnospołecznych wartości”. – Sąd napisał też w uzasadnieniu wyroku, że związek ma prawo do ochrony znaku, kiedy ktoś chce go wykorzystać komercyjnie, ale znak nie jest chroniony, kiedy ktoś posłuży się nim w celach artystycznych, publicystycznych lub użyje go akcydentalnie – mówi mecenas Kubica.
Władze związku nie zgadzają się z wyrokiem, złożyły apelację. Lewandowski liczy na wygraną, choć mówi, że sądy nigdy nie były Solidarności przychylne. Janusz Śniadek, wieloletni szef Solidarności, dziś poseł PiS, dodaje w rozmowie z POLITYKĄ, że prawo nie broni tego, co powinno.
Jak Legia z Lechem
Lewandowski nie ma pretensji o to, że ktoś przyszedł na manifestację z flagą związku, bo tego nikomu nie można zabronić. – Nie godzimy się, aby logo było wykorzystywane przez organizatorów marszów KOD, Czarnego Protestu – mówi rzecznik. Śniadek porównuje tę sytuację do tej, jakby piłkarska Legia zaczęła korzystać z logo klubu Lecha: – To są dwa różne zespoły, które grają przeciwko sobie, to niedopuszczalne. Użycie znaku przez KOD i Czarny Protest było spektakularną prowokacją. Nasze logo mogą używać ci, którzy identyfikują się z programem związku i z jego chrześcijańską deklaracją zapisaną w preambule do statutu.
Wielka niechęć Dudy i jego przybocznych nie może dziwić, odkąd związek zawodowy stał się wielkim sojusznikiem rządzącej partii. Poparł kandydata PiS na prezydenta, maszeruje pod rękę z PiS w obronie Radia Maryja, nie oburza się, kiedy na miesięcznicach smoleńskich wywija się flagami z logo „S”. Związek pozytywnie ocenia zmiany w TK, służbie cywilnej i mediach. Bo, jak tłumaczył Duda w „Gazecie Wyborczej”: „Nie naruszają one praw pracowniczych i wolności obywateli. W związku z tym jakoś specjalnie łza nam z oka nie spłynęła”.
Każda licząca się formacja prawicy miała w Solidarności oparcie. Ale związki z partią Kaczyńskiego są na tyle silne, że Duda walczy dziś z obywatelskim ruchem, który rządy PiS krytykuje. Związek zawsze umiał grać znaczącą rolę w polityce, a że w przedsiębiorstwach już nie jest tak ludziom potrzebny, to wchodzi do polityki na całego. Janusz Śniadek mówi nawet, że dziś PiS jest współczesną wersją tej dawnej Solidarności. A kto nie z PiS, temu od znaczka Solidarności wara.
Prawo do niego chcą nawet odebrać dawnym działaczom Solidarności, którzy dziś walczą w obronie demokracji. I przypominają im uchwałę sprzed 27 lat, że „nazwa i znak graficzny Solidarność stanowią dobro osobiste NSZZ Solidarność”. I dalej: „że jakiekolwiek posługiwanie się tą nazwą czy znakiem graficznym przez inne osoby prawne bez zgody władz NSZZ Solidarność spowoduje wszczęcie odpowiednich działań prawnych dla ochrony dóbr związku”. Za uchwałą głosowali m.in. Bogdan Borusewicz, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Lech Kaczyński, Henryk Wujec, Adam Michnik, Lech Wałęsa. Henryk Wujec mówi, że podjęcie tej uchwały było wtedy spowodowane troską przed próbą zawłaszczenia znaku: – Ten znak należy dziś też do mnie i do milionów Polaków. To jest dziedzictwo narodowe i nie należy tylko do 700 tys. członków związku, który stał się przybudówką PiS.
Jeśli dziś, jeszcze przecież niezależne sądy, zakażą Polakom używania znaku Solidarności, bo tylko Piotr Duda może wydać papier z taką zgodą, byłby to żart historii. Karol Modzelewski (w 1980 r. wstąpił do NSZZ Solidarność, był autorem pomysłu nazwy związku) apeluje do władz Solidarności, aby sami „wycofali doniesienie do prokuratury. Nie występujcie w roli ormowców »dobrej zmiany«. Szkoda na to związku”.
Nie posłuchali go, będą składać zażalenie na odmowę wszczęcia śledztwa przez prokuraturę. Coraz częściej jednak słychać opinię, że Piotr Duda ma prawo, aby komercyjnie zarządzać znakiem Solidarności, ale nie wykupił praw do dziedzictwa Solidarności i nie może nikomu odebrać symbolu walki o wolność.