Kilka chwil oglądałem w telewizji uroczystości Dnia Pamięci w Londynie, podczas których uczczono żołnierzy poległych w obu wojnach światowych. Była rodzina królewska, rząd z panią premier, politycy opozycji, prymas Kościoła anglikańskiego i mnóstwo innych ludzi – zapewne różnych przekonań. Uroczystość okazała się zupełnie nieudana. W ogóle nie odpalano rac w kolorach narodowych ani w żadnych innych. Nikt nie podeptał i nie spalił flagi zaprzyjaźnionego kraju. Nie było chlania piwa, kominiarek ani bluz z napisem „Śmierć zdrajcom narodu”. Nie znalazł się odważny, który uznałby się za nowego Churchilla. Arcybiskup nie trąbił o cywilizacji śmierci i nie tylko nie porównywał aborcji do nazizmu, ale nawet o niej nie wspomniał. Było za to dużo pięknych kwiatów, wiadomo jednak, że nie o to chodzi w patriotycznych uroczystościach.
Jak bogato i bez kompleksów przy tych niemrawych angielskich obchodach wypadło nasze Święto Niepodległości. W samej tylko Warszawie przeszły trzy marsze. A ile w całej Polsce! Było spokojnie, co oznacza, że za rządów PiS demokracja ma się dobrze – ocenił minister Błaszczak. A ja dodam: bardzo dobrze. Nie to co za Platformy, gdy minister Sienkiewicz osobiście podpalał ambasadę rosyjską.
Wodospad przemówień puścił w ruch Andrzej Duda. Zaproponował nam pojednanie ponad podziałami, czyli sielankę pod szyldem PiS. Uzasadnienie miał proste: „Polacy mają taką specyfikę, że gdy ktoś nas zaatakuje z zewnątrz, to wszelkie podziały schodzą na drugi plan i wszyscy się rzucają do obrony ojczyzny”. A jak nikt na nas nie napadnie? To wtedy będziemy mieli ustawę, w której zadekretuje się jedność narodu. Prezydent zgłosi ją do laski. Powstanie centralny komitet obchodów 100-lecia niepodległości Polski, a Sejm uchwali, że wszyscy rodacy przez pięć lat będą maszerować we wspólnym pochodzie.