Quo vadis globalizacjo?
Nacjonalizacja gospodarki, jak proponuje Fidesz i PiS, jej nie uzdrowi. Czy jest inne remedium?
Znajomy politolog przesłał mi draft monografii przygotowywanej przez jego kolegę. Jej przedmiotem jest społeczno-ekonomiczna sytuacja świata w dobie globalizacji.
Na razie gotowe są cztery następujące rozdziały:
1. Koncentracja produkcji i monopole
2. Banki i ich nowa rola
3. Kapitał finansowy i oligarchia finansowa
4. Wywóz kapitału
5. Podział świata pomiędzy związkami wielkich korporacji
Oto fragment przedmowy:
„Ciężko jest teraz, w dni wolności, odczytywać te zniekształcone przez myśl o cenzurze w III RP, zdławione, wciśnięte w żelazne kleszcze ustępy broszury. (…) Szczególnie warto zwrócić uwagę na jeden ustęp na str. 119–120: żeby wyjaśnić czytelnikowi w formie cenzuralnej, jak bezwstydnie kłamią (…) globaliści (…) zmuszony byłem wziąć jako przykład... Japonię! Uważny czytelnik z łatwością podstawi zamiast Japonii Finlandię, Polskę, Ukrainę, Estonię i inne państwa”.
Cechy kapitalizmu w dobie globalizacji
I jeszcze kilka cytatów:
„Ogromny wzrost przemysłu i uderzająco szybki proces skupiania produkcji w coraz to większych przedsiębiorstwach jest jedną z najbardziej charakterystycznych właściwości kapitalizmu [w dobie globalizacji]” (roz. 1).
„Drobne banki zostały wyparte przez wielkie, spośród których 9 koncentruje prawie połowę wszystkich wkładów. Ale nie wzięto tu jeszcze pod uwagę wielu rzeczy, np. przeistoczenia całego szeregu drobnych banków w faktyczne oddziały wielkich itd” (roz. 2).
„Koncentracja produkcji; monopole wyrastające z tej koncentracji; zlewanie się albo zrastanie banków z przemysłem – oto historia powstania kapitału finansowego i treść tego pojęcia” (roz. 3).
„Dla starego kapitalizmu przy całkowitym panowaniu wolnej konkurencji typowy był wywóz towarów. Dla kapitalizmu w dobie globalizacji i warunkach panowania monopolów typowy stał się wywóz kapitału” (roz. 4).
„[…] kartele, syndykaty, trusty, dzielą pomiędzy sobą przede wszystkim rynek wewnętrzny zagarniając produkcję danego kraju w swoje bardziej lub mniej zupełne posiadanie. […]. Kapitalizm dawno już stworzył rynek światowy. I w miarę tego, jak wzrastał wywóz kapitału i pod każdym względem rozszerzał się zakres […] «sfer wpływów» największych związków monopolistycznych, bieg rzeczy w sposób «naturalny» prowadził do światowego porozumienia pomiędzy nimi, do utworzenia międzynarodowych karteli” (roz. 5).
Tezy te współbrzmią z tym, co można znaleźć w sprawozdaniu z forum ekonomicznego w Krynicy (6–8 września 2016) z udziałem pp. Orbána i Kaczyńskiego, zwłaszcza z następującymi fragmentami:
„Politycy rozpoczęli debatę od pytania o patriotyzm gospodarczy. (…) Orbán odniósł się do twierdzenia przedstawicieli kapitału międzynarodowego, że pieniądze nie mają zapachu”. „To jest prawda, ale właściciel ma zapach. I to już ma znaczenie”. Jak mówił węgierski premier, przez lata przyzwyczajano nas, że nie ma znaczenia, do kogo należy kapitał, gdy jednak wybuchł kryzys finansowy i w niemalże całkowicie zagranicznych bankach na Węgrzech przestano udzielać kredytów, okazało się, że ma to ogromną wagę.
Pomimo globalizacji gospodarki pozostają narodowe
„Gospodarka pozostaje narodowa i bezpieczeństwo gospodarek zależy od narodowych wpływów w kluczowych branżach”. Wtórował mu prezes PiS. „Pomimo globalizacji gospodarki pozostają narodowe nie tylko dlatego, że państwa mają odrębne administracje i przepisy, ale także dlatego, że same systemy gospodarcze mają swoje własne cechy, są odrębne” – mówił.
„Gospodarka niemiecka wyraźnie różni się od gospodarki brytyjskiej” – podkreślał Kaczyński, dowodząc, że państwa zachowują pewien poziom konkurencyjności na zasadzie „swój i obcy. Państwo ma do odegrania rolę: „w procesie repolonizacji tego, co powinno być polskie, odbudowy właściwych proporcji”.
Orbán podkreślił, że na Węgrzech postanowiono przywrócić przewagę kapitału państwowego wobec zagranicznego w czterech kluczowych obszarach: mediach, bankach, energii i handlu detalicznym. „W trzech obszarach się udało, na czwartym złamaliśmy ząb. Musimy poszukać nowych pomysłów. Niestety sieci handlowe okazały się sprytniejsze od nas”.
Pora zdekonspirować autora cytowanego na początku. To nie żaden współczesny politolog, ale Włodzimierz I. Lenin, a fragmenty (niektóre z drobnymi retuszami, aby nie zdradzić zawczasu, kto zacz) zostały wzięte z jego pracy „Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu”, wydanej w 1916 r., a więc dokładnie sto lat temu. Nie mam zamiaru uprawiać taniej propagandy przez porównywanie pp. Orbána i Kaczyńskiego do Lenina, nawet zważywszy na słowa tego drugiego o niecnych czynach przedsiębiorców związanych z partiami opozycyjnymi. Dobra zmiana, rodzima czy węgierska, nie jest rewolucją socjalistyczną czy reakcją na zaostrzającą się walkę klasową, jak utrzymują niektórzy publicyści.
Z drugiej strony PiS i Fidesz proponują znaczną nacjonalizację rozmaitych sektorów (nie jest jednak wykluczone, że terytorialna husaria p. Antoniego da skuteczny odpór tym, którzy próbują spowolnić rozwój ekonomiczny). Warto mieć na uwadze, że Lenin wieszczył rychły upadek imperializmu jako skutek rewolucji proletariackiej. Wszelako sam kapitalizm zreformował się, a jego krach nie nastąpił, pojawiające się kryzysy, niekiedy bardzo poważne, stale były skuteczne pokonywane, a socjalistyczna alternatywa okazała się całkowitą utopią. Wielu ekonomistów nie wróży sukcesu koncepcji polegającej na unarodowieniu gospodarki jako remedium na jej internacjonalizację.
Czy kapitalizm jest systemem idealnym?
Czy kapitalizm globalistyczny jest systemem idealnym? Oczywiście, że nie, chociażby dlatego, że ideały są ludzkimi konceptami. Globalizacja niesie rozmaite zagrożenia, także związane z egoizmem państw, producentów, bankowców i handlowców. Jest jednak (i zawsze było) rzeczą współpracy międzynarodowej, aby negatywy systemu społecznego-ekonomicznego, w tym wypadku – globalizacji eliminować lub przynajmniej minimalizować, także przez rozumne preferowanie rodzimych interesów, np. w drodze ceł, systemu podatkowego, polityki zatrudnienia itp. Natomiast odmowa współdziałania w imię doraźnych, na ogół irracjonalnych potrzeb politycznych, motywowanych rzekomym interesem narodowym, jest drogą donikąd. Dawniej nazywano to prymatem ideologii nad ekonomiką, a teraz polega to np. utyskiwaniu, że jakiś kontrakt nie brał pod uwagę offsetu czy czegoś w tym rodzaju.
W 1975 r. brałem udział w wycieczce pracowników i studentów UJ do Finlandii, kraju, który w poprzednich 20 latach bardzo rozwinął się. Z niejakim zdziwieniem obserwowaliśmy, że w sklepach prawie nie sprzedawano wyrobów fińskich, a wytworzone w innych krajach, że stacje benzynowe były tylko zagraniczne, że tylko przemysł drzewny i jedna stocznia były w rękach fińskich itd.
Wychowani m.in. na ekonomii politycznej socjalizmu (wspomniana broszura Lenina byłą jedną z lektur), pytaliśmy Finów: „Czy nie boicie się, że obcy przemysł i kapitał was zdominują i przekształcą w półkolonię?”. W odpowiedzi pukali się w głowę i wyjaśniali: „Przecież oni produkują u nas, tutaj płacą podatki, więc w czym problem?”.
Gdy Bush senior rywalizował z Clintonem w 1992 r., apelował, aby Amerykanie kupowali amerykańskie wyroby, np. samochody. Okazało się jednak, że chevrolety są produkowane w Meksyku, a toyoty – w USA. Tako kręci się światek, zupełnie inaczej, niż ma to przedstawić edukacja wedle planu p. Zalewskiej. Ale może oto właśnie chodzi, aby młodzi ludzie, wykształceni w duchu dobrej zmiany, nie rozumieli współczesnego świata. Forpoczty modelu nowego Polaka już skandują „Precz z korporacjami” w dniu Narodowego Święta Niepodległości.