Wredne choróbsko od dawna czaiło się w korytarzach Trybunału Konstytucyjnego, by wreszcie zaatakować tuż przed Zgromadzeniem Ogólnym i zerwać obrady. Na cel wzięło sobie sędziów nad sędziami, ludzi honoru, jakich w naszej historii jeszcze nie było: Julię Przyłębską, Piotra Pszczółkowskiego i Zbigniewa Jędrzejewskiego. Zaprzysiągł ich uroczyście główny lokator pierwszego pałacu RP, strażnik konstytucji, czyli prezydent Prawa i Sprawiedliwości. Partyjni koledzy, wśród nich najwyższe autorytety medyczne, jak choćby marszałek Senatu Karczewski – uznali tę epidemię za całkowicie naturalną. Minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska zastanawiała się nawet, czy sędziowie nie są tak ciężko chorzy, że trzeba im pomóc.
Przygotowałem więc zawiniątko ze świeżymi bułeczkami, ale widocznie pomyliłem drzwi, bo nikt mi nie otworzył. Na szczęście, gdy w OKO.press przeczytałem tekst Piotra Pacewicza, przestałem się martwić. Posługując się rachunkiem prawdopodobieństwa, autor wyliczył, że nagły paraliż Trybunału spowodowany chorobą trojga sędziów z PiS, jest możliwy raz na 82 lata. Jak to się wszystko pięknie ułożyło. Gdyby nie skromna pleśniawka i druki L4, prof. Andrzej Rzepliński wskazałby kandydatów na swoje miejsce prezesa TK. A tak jego funkcję obejmie sędzia Przyłębska, która zagwarantuje, że wszystkie pisowskie ustawy sejmowe będą zgodne z konstytucją. Po prostu okaże się, że to konstytucja jest niezgodna z ustawami i trzeba z nią coś zrobić. Niemożliwe? Dlaczego? Przecież Polską rządzi bezmyślność i nieodpowiedzialność. Mamy właśnie piękny przykład.
Kilka dni temu z lotniska w Londynie wracała do kraju delegacja rządowa – premier Szydło, wicepremier Morawiecki, szefowie MSZ, MON, MSW i dowódca operacyjny sił zbrojnych gen. Tomaszycki. Jednym samolotem. Ktoś (kto?) podjął decyzję, że wciśnie się tam jeszcze towarzyszących wizycie dziennikarzy (także opisującego wydarzenie reportera „Dziennika Gazety Prawnej”). Ale wszyscy nie mogli się zmieścić. Rozpoczęły się jałowe dyskusje i przepychanki, kto ma wysiąść. Na szczęście pierwszy wysiadł kapitan, informując, że nie poleci, co wreszcie zmusiło pozostałych do myślenia. Trwało ono ponad godzinę i w końcu samolot odfrunął do ojczyzny. Tym razem los był łaskawy, bo nie miał kto powiedzieć: „Śmiało, zmieścisz się”.
Ale w Sejmie mamy też zapobiegliwych, którzy uchwalili, że nie możemy śmiało iść, bo nie zmieścimy się na ulicach i największych placach miast w Polsce. My, zwykli obywatele. Nie zmieścimy się, ponieważ pierwszeństwo ma rząd i Kościół, a oni lubią, by było luźno. Po ulicach będą mieli prawo chodzić wyłącznie ludzie zadowoleni, że tak gładko nam się rozwija wstęga biało-czerwona. Zaś śledziennicy, żółcią zalewani wątrobiarze i inne ekstrema, niech się zapiszą najpierw do lekarzy. Tyle że nie każdy ma takie dojście do L4 jak niektórzy sędziowie Trybunału Konstytucyjnego.
Polska jest niszczona przez niegodziwców. Trwają polowania na „wrogi element”, czyli ludzi niewygodnych, bo związanych z poprzednią ekipą. Jak Józef Pinior. I farbowanie na wzór cnót osób hołubionych przez władze w stanie wojennym. Jak choćby prokurator Stanisław Piotrowicz. Minister Waszczykowski szantażuje Donalda Tuska, że do maja musi polubić PiS, bo do tej pory był w Unii zbyt neutralny i kosmopolityczny. A tu Polsce się przecież coś należy. Polsce, czyli Prawu i Sprawiedliwości. Tusk powinien to zrozumieć dla własnego dobra.