Kraj

8.41

Rodziny smoleńskie: nie do pogodzenia

Warszawa, lotnisko Okęcie, 23 kwietnia 2010 r. Warszawa, lotnisko Okęcie, 23 kwietnia 2010 r. Stefan Maszewski / Reporter
Zegarki ofiar katastrofy smoleńskiej zatrzymały się na godz. 8.41. Przez sześć lat od tamtej chwili politycy zrobili wszystko, żeby zegarki rodzin tragicznie zmarłych również zatrzymały się na tej godzinie.
Trumny ofiar katastrofy w Smoleńsku, 23 kwietnia 2010 r.Stefan Maszewski/Reporter Trumny ofiar katastrofy w Smoleńsku, 23 kwietnia 2010 r.

Sekwencja odnajdywania ciał katastrofy smoleńskiej zajmuje spory rozdział akt sprawy. Ale można ją zsyntetyzować do teorii chaosu. Nawet jeśli pasażerowie lotu zajmowali miejsca koło swoich przyjaciół i znajomych, to po godz. 8.41 nic już nie było na swoim miejscu. Zwłaszcza że przez kabinę przeleciał ciągle pracujący element jednego z silników. A kadłub niczym gigantyczna betoniarka kręcił w powietrzu młynka, a następnie z liczoną w wielu tonach siłą uderzył o ziemię.

Ci, którzy polecieli do Moskwy na identyfikację ciał swoich bliskich, pamiętają, że tam jeszcze dało się poczuć atmosferę tego wymieszania. Ludzie padali sobie w ramiona, nie patrząc, z jakiej ktoś był partii, jakie miał poglądy. Na pokładzie był pełen przekrój sceny politycznej. Wtedy jeszcze bliscy zmarłych wzajemnie się nie obrażali i nie ranili. Dziś trudno ustalić, ile to trwało i kto pierwszy zaczął.

Podziały zeszły nawet na poszczególne rodziny. W., syn, jest związany ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej. Jego ojciec twierdzi, że w Smoleńsku był zamach. Niewiele ze sobą rozmawiają. Najmniej o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia. Mama Z., wdowy smoleńskiej, jest zagorzałą zwolenniczką PiS. Do córki dzwoni rzadko, bo politycznie są po dwóch stronach barykady. Kiedy się dowiedziała, że zięć miał z tyłu czaszki dziurę, nie mogła się powstrzymać. Zadzwoniła, żeby powiedzieć, że jednak dobijali. W rodzinie R. wszystko, co związane ze Smoleńskiem, jest wspólnie dyskutowane, a następnie wypracowuje się jedno stanowisko. Tak podjęto decyzję o przeniesieniu ciała ojca z grobu na Powązkach na mały wiejski cmentarz. Nie wytrzymali wycieczek i komentarzy obcych ludzi, którzy nie rozumieli, że cmentarz to nie wystawa. Grób stoi pusty, ale ciągle podpisany, no i w Alei Zasłużonych. Taki kompromis, żeby nikogo nie urazić, a jednocześnie zachować intymność i spokój żałoby.

Polityka 52/53.2016 (3091) z dnia 18.12.2016; Polityka; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "8.41"
Reklama