Sekwencja odnajdywania ciał katastrofy smoleńskiej zajmuje spory rozdział akt sprawy. Ale można ją zsyntetyzować do teorii chaosu. Nawet jeśli pasażerowie lotu zajmowali miejsca koło swoich przyjaciół i znajomych, to po godz. 8.41 nic już nie było na swoim miejscu. Zwłaszcza że przez kabinę przeleciał ciągle pracujący element jednego z silników. A kadłub niczym gigantyczna betoniarka kręcił w powietrzu młynka, a następnie z liczoną w wielu tonach siłą uderzył o ziemię.
Ci, którzy polecieli do Moskwy na identyfikację ciał swoich bliskich, pamiętają, że tam jeszcze dało się poczuć atmosferę tego wymieszania.