We wrześniowych wyborach władz partii Brudziński (w lutym skończy 49 lat) do funkcji szefa komitetu wykonawczego, czyli dowodzącego partyjnym aparatem, dorzucił stanowisko wiceprezesa. A nawet coś więcej. – Prezes publicznie nazwał Achima [jak mówią o nim w partii – red.] pierwszym wiceprezesem. Na jednym ze spotkań kierownictwa partii Kaczyński powiedział, że jak on złamie nogę, to za wszystko odpowiada Joachim – wspomina nasz rozmówca z centrali partyjnej. Wcześniej nieformalnym zastępcą Kaczyńskiego był Adam Lipiński.
Potrzebni posłuszni
Rzeczniczka PiS Beata Mazurek uważa, że awans Brudzińskiego był oczywistą oczywistością: – Przecież od wielu lat jest prawą ręką prezesa. To najważniejsza osoba w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego. Dowodem jego siły jest to, że nie poszedł do rządu, ale został w centrum dowodzenia. Arletta Brudzińska (żona) w wywiadzie dla „Wprost” ujawniła zresztą, że była to wspólna decyzja jej męża i Kaczyńskiego, pokazując mimochodem wagę polityczną Beaty Szydło.
Polityk PiS mówi, że ministrowie wykonują polecenia z centrali, bo mają realizować program partii: – To naturalne, że w hierarchii są elementem podrzędnym, również wobec Achima.
Promocja Brudzińskiego nie może dziwić. Prezes nie potrzebuje w najbliższym otoczeniu intelektualistów i doradców. Ma złe doświadczenia z poprzednimi wiceprezesami – Ludwikiem Dornem, Pawłem Zalewskim, Kazimierzem Ujazdowskim czy Markiem Jurkiem, których uważa za rozdyskutowane towarzystwo, które o mało nie rozsadziło mu partii. I wszyscy – z punktu widzenia Kaczyńskiego – zdradzili. W obecnym PiS potrzebni są posłuszni oficerowie, a jeśli przy tym są sprawni i bezwzględni, to mogą zajść bardzo wysoko.