Prawo i Sprawiedliwość zapowiada, że na najbliższym posiedzeniu Sejmu naprawi błąd popełniony podczas grudniowych głosowań w Sali Kolumnowej. Znowelizuje ustawę o ochronie przyrody, która w obecnym kształcie pozwala osobom fizycznym na ścięcie niemal każdego drzewa na należących do nich posesjach.
Dziesiątki smutnych przykładów ze wszystkich stron Polski pokazują zasięg tzw. lex Szyszko, zwłaszcza na działkach, których wartość po ścięciu drzew znacząco wzrasta. Na razie zapowiedzi zmian są dość zagadkowe, prawdopodobnie powstają rozwiązania zgodne z zasadą: zniesmaczonemu Jarosławowi Kaczyńskiemu świeczkę, krytykom ogarek.
Na czym polega „dobra zmiana” w przyrodzie?
Projekt nowelizacji ma zakładać, że wycinający będzie musiał cięcie zgłaszać gminie. Nie bardzo wiadomo, jak samorządy miałyby powstrzymywać rodaków, którzy w ciągu dwóch miesięcy obowiązywania zliberalizowanych przepisów odkryli w sobie smykałkę do ścinki. Propozycja jest dość karkołomna, budzi wątpliwości, czy gminy zdołają sprawdzić, w jakim celu drzewo zostało usunięte (za ścięcie związane z prowadzeniem działalności gospodarczej trzeba słono płacić).
Właśnie walka z kombinatorami oraz zalew nieoczekiwanej krytyki wydaje się głównym motorem nowelizacji. Choć trzeba odnotować, że zdarza się przedstawicielom rządu, partii rządzącej i wspierającym ich środowiskom, w tym niektórym tzw. niepokornym publicystom, dostrzegać, że prywatne drzewa są dobrem wspólnym, niosą korzyści wszystkim, dlatego wymagają wspólnej troski i ochrony. Każdy przejaw tak dojrzałej i świadomej postawy wart jest pochwały.
Niestety, dobra zmiana w przyrodzie postępuje. Po Puszczy Białowieskiej, zmianach prawa łowieckiego napisanych przez myśliwych i lex Szyszko – ciekawe, że akurat tu udało się wymusić wrzucenie biegu wstecznego zmian – nadciągają kolejne zagrożenia, przede wszystkim nad ekosystem Wisły, której rok obchodzimy. Wisła jest ostatnią tak dużą niemal naturalną rzeką Europy, przyrodniczym skarbem kontynentu.
W 2018 r. może się rozpocząć przekopywanie Mierzei Wiślanej, stosowna ustawa w przygotowaniu, rzecz objaśniana jest m.in. interesem strategicznym, co ma nadać jej jakiejś większej powagi i waloru niesamowitości, zwalniające od zastanowienia się nad sensem niszczenia Zalewu Wiślanego. Na dodatek Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej pracuje nad koszmarem: regulacją Wisły, budową szeregu wielkich tam i utworzeniu szlaków żeglugowych dla tysięcy barek wożących nie do końca wiadomo co. Na wodzie ma być tłoczono jak na kanałach Europy Zachodniej.
Będzie to kosztowało ciężkie miliardy (sam przekop 880 mln zł, regulacja kilkadziesiąt razy więcej), choć wielkie przedsięwzięcia hydrologiczne – są na to nazbyt liczne przykłady z całego świata – lubią się ślimaczyć i mają tendencję do znacznego przekraczania budżetów. Często już po wydaniu pieniędzy i wyrządzeniu przyrodzie nieodwracalnych zniszczeń okazują się zwyczajnie ekonomicznym absurdem, przynoszącym więcej szkody i zagrożeń niż pożytku.
Wygląda więc na to, że na drzewach wcale się nie skończy. W związku z tym czas złożyć Prezesowi donos, że na zamienianiu Wisły w wodną autostradę skorzystają liczne lobby: w tym budowlane, betonowe, hydrologiczne, pewnie jeszcze jakieś inne, w tym wiadome ośrodki zagraniczne.
Po drugie, o ujarzmianiu Wisły marzył niemiecki i rosyjski zaborca, do intensywnych działań w korycie przystąpił PRL. Zamienienie Wisły w betonowe koryto byłoby więc dowodem na ciągłość kondominium, ślepym naśladowaniem zachodnich, w tym niemieckich, mód i zwycięstwem PRL, odniesionym zza grobu. Każdą próbę przyłożenia do tego ręki trzeba powstrzymać.