Otom zostawił za sobą pół wieku. Lata, których nikt już mi nie wróci. Decyzje, których skutków niepodobna już odwrócić. Wszystko rozstrzygnięte. Co miało ze mnie wyrosnąć, wyrosło. Z młodością koniec. Żadnego „wszystko przede mną”. Przede mną powolny zjazd ku cienistej nizinie starości. Niby do niej daleko, ale po drodze nie ma już przystanków.
Wszystkim, którzy mieli dla mnie przez te pięć dekad jakąś dobrą myśl lub słowo, dziękuję. Nielicznych, którzy mi w czymś pomogli, przepraszam za niewdzięczność – wynika z roztargnienia i lenistwa. Tych, którym zaszkodziłem bądź zrobiłem przykrość, proszę o wybaczenie – pewnie byłem młody i głupi. Licznym wrogom ich złośliwości nie pamiętam, bo mam słabą pamięć.
No właśnie. Słaba pamięć to dar i przekleństwo. Nie wiem dokładnie, co robiłem przez te pół wieku w czyśćcu. Chyba byłem najpierw we Wrocławiu, potem kilka lat w Lublinie. Od dawna w Krakowie. Ciągle jeździłem do Warszawy. Bywałem sporo za granicą. Wiedeń, Paryż, Jerozolima, dużo konferencji tu i tam. Córka, kilkanaście książek, kilkaset artykułów i felietonów. Kilkoro przyjaciół na pół albo ćwierć etatu. Trochę telewizji, trochę polityki. Zdrowie jako tako. Majątek zero. Materiału na ciekawą autobiografię brak. I już nie będzie. Tupu tupu przez życie, na miarę coraz bardziej wątpliwych możliwości. Mogło być gorzej, a tego, co było, przynajmniej nikt już mi nie zabierze.
Takie to są myśli pięćdziesięciolatka. Za mało na dostojeństwo albo rozpacz, za dużo na radość. Czas nijaki. Platon zalecał, by w tym wieku skończyć już naukę i zabierać się do rządzenia. Chętnie skorzystam. Nie chce mi się już uczyć. Wolę czytać powieści i słuchać muzyki.