Tekst ukazał się w POLITYCE 28 marca 2017 roku
Wpadli na siebie na warszawskiej Ochocie. Było wtorkowe przedpołudnie, początek kalendarzowej wiosny. Niebawem miał się zebrać rząd, a następnego dnia ruszyć Sejm, na którym planowano głosowanie wniosku PO o odwołanie ministra środowiska. Politycy Platformy, w mniej formalnym niż zwykle wydaniu, szykowali się do sadzenia drzew. Nieopodal siedziby PiS chcieli zainaugurować ogólnopolską proekologiczną akcję – odpowiedź na zaciekłą wycinkę, do której doprowadził Jan Szyszko. Inicjatywę pomógł nagłośnić prezydent Kielc, który odmówił zgody Arturowi Gieradzie z PO na wkopanie czterech sadzonek dębów, uznając, że w ten sposób włączyłby miasto w „protest antyrządowy”.
Ale nie tylko on przysłużył się Platformie. Traf chciał, że kiedy władze PO w towarzystwie dziennikarzy przymierzały się do wkopywania drzewek, pod siedzibę PiS na Nowogrodzkiej zaczęły ściągać rządowe limuzyny, w tym samochód z premier Szydło. – Kaczyński zorganizował u siebie „odprawę” ministrów. Jak w „Uchu prezesa” – dworowali politycy PO, wyraźnie zadowoleni, że udało się złapać Kaczyńskiego za rękę i pokazać, kto naprawdę rządzi rządem. Przypuszczają, że w odwecie PiS nasłał na nich policję, która spisała „sadowników”. – Może się przestraszyli, że z tymi szpadlami odbijemy ich siedzibę? – żartował Andrzej Halicki, jeden z uczestników akcji. – Prosiłem tylko policjantów, aby nie pisali, że to drzewka kupione przez Platformę, bo pisowcy zaraz by je kwasem potraktowali – dodawał. – Na Nowogrodzkiej są przekonani, że nasza obecność nie była przypadkowa. Obwiniają Gowina, że doniósł nam o spotkaniu u Kaczyńskiego, bo jego akurat nie zaproszono – opowiada jeden z ważnych polityków PO.