Orzeczenie KIO, od którego można się jeszcze odwołać do sądu okręgowego, nie oznacza nieważności podpisanej w piątek umowy. To tym gorzej dla niej, bo od tej pory ciągnąć się za nią będą podejrzenia o nieprzejrzystość. A rzecz idzie o ponad 2 miliardy złotych, bo tyle MON zdecydował się zapłacić za dwa samoloty Boeing 737-800 w konfiguracji VIP i jeden używany, przebudowany z pasażerskiej wersji.
To był sprinterski kontrakt i prawniczy horror. Od unieważnienia przetargu i wszczęcia postępowania zamówienia z wolnej ręki minęły trzy tygodnie. Presja czasu była ogromna, a na szali wizerunek ministra Antoniego Macierewicza, który zapewniał o niemal 100-procentowym zrealizowaniu zeszłorocznego budżetu modernizacyjnego. Unieważnienie przetargu spowodowało pierwszy poślizg, a ponad pół miliarda zapisane na ten cel w 2016 r. można było wydać tylko do końca marca. Prawdziwa walka z czasem zaczęła się, gdy po wszczęciu zamówienia z wolnej ręki 10 marca trzy firmy poskarżyły się na to do „przetargowego sądu” nadzorującego zamówienia publiczne. Twierdząc, że też mogłyby dostarczyć samoloty VIP.
Kogo pokrzywdził MON
Napięcie wzrosło jeszcze, gdy 28 marca KIO po całodziennych obradach nie wydała wyroku i przełożyła go na 3 kwietnia – a więc po terminie wydatkowania środków budżetowych z 2016 r. MON natychmiast poprosił o specjalną zgodę na zawarcie kontraktu, argumentując, że ewentualny uszczerbek dla środków publicznych byłby większy niż interes skarżących. Taka zgoda została wydana w czwartek, a prezesi Boeinga zostali wezwani do Warszawy na podpisanie kontraktu następnego dnia – który od rana był festiwalem skuteczności Antoniego Macierewicza. To, w jaki sposób MON uzyskał od dostawcy cenę dużo niższą od tej proponowanej w unieważnionym przetargu, pozostaje tajemnicą. Podpisanie umowy ogłoszono po godz. 18.
Tyle że wczoraj KIO stwierdziła, że samą decyzję o postępowaniu z wolnej ręki podjęto z naruszeniem prawa. Izba orzekła, że MON w żadnym dokumencie nie wykazał, że tylko Boeing dysponuje wolnymi miejscami na linii produkcyjnej samolotów B737-800. Resort nie przedstawił też alternatywnych opcji, na przykład zakupu od innego producenta. O ile orzeczenie KIO nie zostanie po zaskarżeniu zmienione przez sąd okręgowy, będzie podstawą roszczeń odszkodowawczych dla pokrzywdzonych przez MON firm. Rachunek za Boeingi dla VIP-ów jeszcze wzrośnie.
MON znacznie przekroczył budżet
A i tak jest niemały. Choć MON udało się zbić cenę w porównaniu z oferowaną w przetargu, to i tak „wojskowe” Boeingi 737-800 dla Polski okazują się około dwukrotnie droższe od podobnych maszyn zamawianych dla linii lotniczych. Na cenę oczywiście ma wpływ specjalne wyposażenie, nie tylko kabin, ale i systemów łączności, pakiet logistyczny producenta, dokumentacja techniczna umożliwiająca obsługę, szkolenie personelu latającego i technicznego oraz wsparcie eksploatacji.
W efekcie jednak MON przekroczył zakładany w specjalnej uchwale Rady Ministrów budżet na samoloty VIP niemal dwukrotnie. Uchwała przeznaczała na zakup dwóch małych i trzech średnich maszyn 1,7 mld zł. Gdy zsumować wartość umów na Gulfstreamy i Boeingi, wychodzi 2,5 mld – bez podatku. Jeśli doliczymy VAT – niecałe 3 mld zł. MON na razie nie mówi, z czego pokryje różnicę.
Odrzutowce dla rządu dały impuls opozycji. Tomasz Siemoniak, były minister obrony, grzmi na Twitterze o „największej aferze rządu PiS”, a w wywiadzie kpi, że dłużej trwa przetarg na wodę mineralną w urzędzie gminy niż na samoloty za 2 miliardy. Może mieć rację, co źle świadczy o polskim prawie zamówień publicznych.
Koszty, jakie poniesie polski rząd, a więc i my wszyscy, będą nie tylko finansowe, ale też wizerunkowe. Każde podejrzenie nieprzejrzystości zamówień dla wojska – a samoloty VIP mają trafić w ręce wojskowych pilotów – jest w branży odnotowywane. Można być niemal pewnym, że konkurencja Boeinga z ochotą wykorzysta to proceduralne potknięcie rządu.