To nieprawda, że niewierzący się nie modlą. Robią to po swojemu. Bóg nie musi istnieć, żeby się do niego modlić, tak jak życie nie musi być wieczne, aby trzeba było żyć, a dobro nie musi być bez skazy, aby było dobre. Nie wierzyć w Boga to tylko nie wierzyć w wiarę. Wszechmogący Bóg obejdzie się bez istnienia, tak jak człowiek obejdzie się bez istniejącego Boga. Czyż nie można żyć i umrzeć bez Boga u swego boku? Można. I tej możności, ba, tej konieczności, nikt nie może człowiekowi odebrać. Kimkolwiek jesteś, Boże, nie masz takiej mocy, by zabrać mi moją niemoc i nicość. Moje jest królestwo skończoności, a twoja jest tylko nieskończoność. Jakże ci współczuję. Masz tylko siebie. Jakże nudna jest twa potęga i jakże okrutna twoja nieśmiertelność. Ja odejdę – ty musisz zostać. Czy modlisz się sam do siebie o zmiłowanie? Ach, ty nie możesz się modlić. Wszak masz wszystko. Całego siebie…
Jesteśmy przewrotni, tworząc twój obraz na swoje podobieństwo. My, bałwochwalcy, posunęliśmy się do ostateczności, czcząc człowieka w tobie. Przed sobą się korzymy, siebie się w tobie lękamy i w sobie pokładamy nadzieję, składając swój los w twoje ręce. Jesteś dzieckiem naszego bluźnierstwa, naszego lęku i naszej pychy. A jednak wierzymy, że jesteś nie tylko człowiekiem. Wierzący czują twoją obecność, twoje wścibskie oko i twoją przemożną i nieodwołalną wolę. Niewierzący czują zaś ciężar idei Najwyższej Istoty, którą przodkowie obciążyli umysły i serca ludów. Choć istniejesz na łasce naszej wyobraźni, ciężar twojej idei jest prawdziwy i dojmujący. Tak jak prawdziwa jest nadzieja ożywiająca tę ideę. Dla wierzących to nadzieja drugiego, doskonałego życia. Dla niewierzących – nadzieja, że śmierć usprawiedliwia nasze nikłe życie i stwarza granice, w których skończone dobro, na jakie nas stać, jest prawdziwym dobrem.