Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Bojówkarze

Z każdą partią stosującą przemoc i bezwzględne metody działania można wygrać. Sprawdziłem to na własnej skórze.

Szybciej, szybciej, bo nie zdążymy – krzyczałem w sobotę 15 lipca do opozycji parlamentarnej, która w telewizorze kolejny raz rozprawiała o możliwościach współpracy. – To już ostatnia chwila, pociąg demokracji odjeżdża właśnie w nieznane, w dodatku nie wiadomo, na jak długo. Skaczcie na stopień i trzymając się jedną ręką klamki ostatniego wagonu, drugą wyciągnijcie do tych, którym brakuje pół metra. Żebyście się wszyscy zabrali. Pan poseł się waha? Różnice są nieważne. Potem się pokłócicie.

Szczęśliwie udało im się wskoczyć i w niedzielę stanęli razem z nami przed Sejmem, by bronić niezależności trzeciej władzy. KOD – najwyraźniej uzdrowiony przez Krzysztofa Łozińskiego – i jego świetni młodzi z całej Polski, wielu znanych z barykad dawnej Solidarności, sejmowa opozycja oraz Dorota Stalińska w superformie.

Na chwilę ucieknę w przeszłość. Był 1955 r., końcówka stalinizmu. Wyleciałem z politechniki, a że nic nie umiałem, zostałem robotnikiem w fabryce 22 Lipca, dawnym Wedlu, w dziale pieczywa cukierniczego. Woziłem herbatniki z piekarni do zawijalni i stamtąd do magazynu. Zawijaczki – kilkaset kobiet – pracowały na akord. My, pchacze wózków, za pensję. Pewnego dnia pakowaczkom obniżono wynagrodzenie. Ogłosiły strajk okupacyjny i siedziały przy stołach bezczynnie. Zrobił się wielki szum. Do fabryki zaczęły przyjeżdżać delegacje partyjne i ubecy rozmaitych szczebli. Mimo gróźb nic nie wskórali i w końcu przywrócono dawne stawki, a ja byłem dumny, że brałem udział w strajku. W 1955 r.! Miesiąc później do zakładu sprowadzono wielkie enerdowskie maszyny do pakowania herbatników, by móc zwolnić jak najwięcej pracownic.

Polityka 29.2017 (3119) z dnia 18.07.2017; Felietony; s. 99
Reklama