Czy słowo „prąd” na rachunkach będzie teraz pisane przez „P” z powstańczą kotwicą?
Zabrałem ze sobą na wieś rachunki za prąd do opłacenia. Leżą na stole i czekają. Płacić, nie płacić – kombinuję. W końcu każdy pretekst jest dobry, żeby czegoś nie zrobić. Na przykład teraz piszę tekst na blog, a powinienem zamawiać teksty do XXVII numeru „LIBERTÉ!”. Ale co zrobić, nie ma sezonu ogórkowego od głupoty.
Zobaczcie tę reklamę. A potem jeszcze raz. Tak, to nie plakat rekrutujący do chroniącej nas od Sorosa/Specnazu/Astroturfingu – niepotrzebne skreślić – Obrony Terytorialnej. To reklama największego dystrybutora energii elektrycznej w Polsce. Gdybyście nie mieli tej nazwy na rachunku, nie wpadlibyście na to, prawda?
Reklamy – o honorze i odpowiedzialności, którymi kreatywni marketingowcy PGE katują mnie od kilku dni w Trójce (z konieczności nadrabiam zaległości w słuchaniu Radia Rządowego, zastanawiając się, co tam jeszcze robią Kydryński, Mann czy Waglewscy) – pasowałyby być może do zbiórki patriotycznej odzieży dla potrzebujących. Ale nie wiem, co mają wspólnego z rozprowadzaniem prądu po gospodarstwach domowych?
Reklama PGE nie ma nic wspólnego z ideałami powstańców, za to bardzo wiele z konformistycznym podlizywaniem się aktualnej władzy i jej „polityce historycznej”. Niestety, ta reklama wpisuje się idealnie w pewien trend pseudopatriotycznego kiczu, który powoli staje się w Polsce obowiązującą ideologią.
Popularyzowanie idei powstania niestety zbyt często, zwłaszcza wtedy, kiedy służy to politycznym celom, zamienia się w karykaturę tej największej po Holocauście tragedii w najnowszych dziejach Polski. Stąd pościel z panoramą na ruiny Warszawy i dresy z kotwicami na plecach.