Samoloty szkoleniowe są, ale nie zostały przyjęte na stan uzbrojenia, więc nie mogą latać. Pat trwa.
Od 10 miesięcy polscy piloci czekają na możliwość szkolenia się na samolotach M-346 Bielik. Sytuacja jest tym bardziej frustrująca, że dwa samoloty już od października zeszłego roku stoją na lotnisku w Dęblinie. – Za każdym razem, kiedy przechodzę koło tych samolotów, trafia mnie szlag. Nowiuteńkie hangary, w nich najnowocześniejsze maszyny szkoleniowe na świecie. A my dzień w dzień reanimujemy obok 40-letnie Iskry i udajemy, że to się jeszcze nadaje do szkolenia – mówi jeden z instruktorów z Dęblina.
Pierwsze Bieliki przyleciały do Polski pod koniec października 2016 r. Polscy piloci dokonali oblotów, które potwierdziły sprawność maszyn w locie. Jednak sam producent przyznał, że samolot nie spełnia wszystkich przewidzianych w umowie zapisów, co do elektronicznej symulacji uzbrojenia. – Na początkowym etapie szkolenia symulacja uzbrojenia to sprawa drugorzędna. W zasadzie już dziś moglibyśmy posadzić za sterami tych samolotów pierwszych kandydatów na pilotów F-16 – dodaje instruktor.
MON uznał jednak, że włoski producent dostarczył sprzęt niezgodny z dokumentacją zamówienia i nie przyjął maszyn na stan uzbrojenia sił zbrojnych. Wydawało się, że sprawę uda się załatwić w ciągu kilku miesięcy. Rozmowy utknęły w martwym punkcie. Sytuacja jest patowa. MON nalicza producentowi wysokie kary umowne – 0,1 proc. za każdy dzień opóźnienia, co według jednego ze źródeł oznacza już prawie 50 mln zł kar. Jednak to polskie lotnictwo najbardziej traci. – Macierewicz wyśmiewał Komorowskiego za tekst, że polski pilot poleci nawet na drzwiach od stodoły. Jak tak dalej pójdzie, to nic więcej do szkolenia nam nie zostanie.