Jacek Żakowski: – Siedzi pan w Hiszpanii na urlopie, ogląda pan swoje telewizyjne dziecko na ekranie i co pan sobie myśli?
Mariusz Walter: – Myślę, że nam się udało. Ale to nie jest tylko moje dziecko. To jest też dziecko Janka Wejcherta. On beze mnie nie zrobiłby telewizji. Ale ja bez niego też bym nie dokonał tego przedsięwzięcia. Bo to był Desperado.
Czyli to dziecko ma dwóch heteroseksualnych ojców, więc od poczęcia jest cudem natury.
Jest jeszcze trzeci ojciec – Bruno Valsangiacomo. On co prawda dołączył do nas później, ale na samym początku odegrał ważną rolę. Był dyrektorem Paribas w Zurychu, kiedy w 1984 r. Janek zostawił mnie na ławeczce przy Banhoffstrasse, a sam poszedł do niego pożyczyć 24 tys. franków na pierwszą w Polsce automatyczną linię produkującą chipsy.
I się udało?
Jak diabli. Kiedy postawiliśmy tę linię, okazało się, że w Polsce nie ma folii spożywczej. Jak do Supersamu trafiła pierwsza partia, to ludzie, próbując się dostać do chipsów, jeden koniec torebki trzymali zębami, a drugi oburącz szarpali, żeby rozerwać folię.
Jechaliście do Zurychu specjalnie pożyczyć 24 tys. franków, czyli dzisiejsze 100 tys. zł?
Ja prawie nic nie miałem. Kiedy w stanie wojennym zatrzymano mnie na bramie do TVP, mój przypadkowy partner z kortów tenisowych przyszedł do mnie piechotą przez pół miasta, żeby zapytać, czybym nie dołączył do firmy Konsuprod, którą prowadził.
To była firma producencka?
Produkowali w Bielsku spoilery samochodowe i importowali pasze.
Jak dwóch facetów musi na biznes pożyczyć 100 tys. zł, to nie są zamożni.
My z Konsuprodu wyszliśmy z dziurawą renówką. Bo główny inwestor, daleki wujek Janka z Niemiec, któregoś wieczoru rzucił złotą myśl, że „jak dwóch zarządza, to się można dogadać, a trzech to raczej na pewno nie”.