Tak pięknego października dawno nie było, a jedyne zmartwienie, to że wyż, że Słońce przyszło znad Niemiec, z Zachodu, z Unii Europejskiej, po której należy się przecież spodziewać tylko antypolskiej zawieruchy. Na dodatek w ostatnich czasach mamy swoje osiągnięcia. Jako ekonomista wierzący, ale nie praktykujący, odnotuję dwa sukcesy w dziedzinie gospodarki. „Świetna wiadomość dla Polski” – czytamy na prawicowym portalu. Decyzją wicepremiera Morawieckiego Polska zrezygnowała z elastycznej linii kredytowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w wysokości ponad 9 mld dol. „Polska gospodarka jest w tak dobrej sytuacji, że możemy to zrobić” – powiedział Morawiecki. Wiadomość, że oszczędzimy miliony dolarów tytułem kosztów kredytu, na pewno uraduje rezydentów i w ogóle każdego patriotę.
Ale na tym nie koniec, bo oto prezes Kaczyński triumfalnie obwieścił, że Polska stała się krajem rozwiniętym. Znana anglosaska Agencja Indeksowa FTSE Russell zapowiedziała, iż od 2018 r. awansuje Polskę z grupy krajów rozwijających się do grona 25 państw rozwiniętych. Jesteśmy pierwszym krajem postsocjalistycznym, który osiągnął ten pułap, za nami, w II lidze, pozostają m.in. Czechy i Węgry, a także wielu innych, m.in. Tajwan. I jakże się nie cieszyć? Decyzję ogłoszono 29 września, kiedy to będą przypadać urodziny Polski rozwiniętej. (Czekam na dzień Polski rozgarniętej). Proponuję ustanowić w ten dzień święto narodowe, wolne od pracy, ubarwione defiladą, Apelem Smoleńskim, „Polonezem Ogińskiego”, odtańczonym przed panią premier, w deszczu konfetti i wody święconej.
Trudno nie zgodzić się z prezesem, że „poprzez dziesięciolecia byliśmy rynkiem wschodzącym, a w tej chwili zostaliśmy uznani właściwie już za państwo rozwinięte. To bardzo duży sukces. Trzeba o tym mówić, trzeba się tym zajmować” – powiedział Kaczyński.
Jak trzeba – to trzeba, ja również obie powyższe wiadomości uważam za pomyślne. Obce mi jest myślenie „im lepiej – tym gorzej”, więc raduję się do sufitu, ale mam dwa pytania. Komu ten sukces zawdzięczamy? W jaki sposób Polska w ruinie w ciągu zaledwie dwóch lat przekształciła się w Polskę w czołówce?! To jakiś cud nad Wisłą! Przecież zaledwie dwa lata temu Andrzej Duda, kandydat na prezydenta, w sposób drastyczny mijał się z prawdą (żeby nie użyć bardziej dosadnego określenia): „Tracimy powoli nasz kraj, znikają kolejne instytucje, połączenia komunikacyjne, instytucje kultury, szkoły, muzea, domy kultury”. Nasi ojcowie odbudowali Polskę ze zgliszcz, to i my potrafimy – zapewniał przyszły prezydent. W okresie największej rozbudowy autostrad i modernizacji wielu dróg (może niegospodarnej i kosztownej, ale zawsze…) Andrzej Duda nie wahał się mówić o znikających połączeniach komunikacyjnych i o tym, że budowano Polskę z dykty. Tak powiedział: z dykty. Od tamtego czasu darzę prezydenta ograniczonym zaufaniem. Kiedy przyszły prezydent sączył propagandę klęski, przyszła premier fotografowała się na tle ruiny dawnej, od lat nieczynnej fabryki nici w Nowej Soli. „Ten rząd doprowadził Polskę do ruiny” – podsumowywał prezes Kaczyński.
Retoryka przedwyborcza karmi się różnymi prawami. Polska nie była wtedy, ani wcześniej, w ruinie. W ruinie była faktycznie w 1945 r. Oczywiście nie była też krajem kwitnącym – przyznał zaledwie po dwóch latach Mateusz Morawiecki. Dobre i to. Ciekawe, czy obecni władcy Polski chcieliby, żeby dzisiejsze osiągnięcia naszego kraju były tak ukrywane i zakłamywane, jak polskie sukcesy przekreślano zaledwie kilka lat temu? Wtedy, jako opozycja, kpili z tego, jakoby Polska była liderem transformacji i jedyna w Europie oparła się kryzysowi. Czy dzisiaj byłoby fair drwić z tego, że kraj awansował do grona rozwiniętych, a rząd zrezygnował z możliwości kredytowych? Oczywiście zawsze można napisać, że głodujący rezydenci nie najedzą się statystyką, ale to już jest inna sprawa, mianowicie jak dzielimy owoce rozwoju.
Kłamstwa o Polsce w ruinie i z dykty padały na żyzny grunt niezadowolenia części społeczeństwa, która emigrowała, partycypowała za mało lub wcale w transformacji, którą Rafał Woś w książce „To nie jest kraj dla pracowników” nazywa – może przesadnie – „hekatombą 1990 roku”, polską „hekatombą przemysłową”. Ci ludzie ze szczególną wdzięcznością przyjmują politykę socjalną rządu, 500+, „godzinówkę”, skrócenie wieku emerytalnego i inne, mniej lub bardziej rozsądne, podarunki. „Rozdawnictwo” jest krytykowane jako krótkowzroczne, rabunkowe, adresowane do swojego elektoratu. Czy rząd weźmie te zarzuty pod uwagę? Oby!
Gdyby krytyka transformacji z pozycji klasowych, z pozycji ludzi słabych, opinie takich ludzi, jak profesorowie Kowalik, Bugaj, Tittenbrun, a później Leder i Sowa, były choć częściowo wzięte pod uwagę (zamiast być zagłuszone ówczesnym entuzjazmem, w którym uczestniczyliśmy), wtedy łgarstwa o Polsce z dykty i w ruinie nie byłyby tak skuteczne, że doprowadziły do obalenia III RP.
Miejmy nadzieję, że kiedy z kolei pewnego dnia odejdzie obecny rząd, jego następcy nie będą nam wciskać dykty i przemilczać awansu w klasyfikacjach międzynarodowych. Bo jak na razie, gdzie tylko coś się pruje lub cieknie, oficjalna propaganda wszystko zwala na poprzedników. Już w PRL każda nowa ekipa sprzątała po poprzedniej. „Staliniści odbudowywali więc kraj zniszczony przez sanację i Hitlera (no, a co mieli robić? – D.P.), Gomułka sprzątał po stalinistach, Gierek po Gomułce i tak dalej. Coś wam to przypomina? Nieprzypadkowo. Dokładnie na ten sam model budowania politycznej opowieści postawiła Solidarność po roku 1989. Narracji o »podnoszeniu Polski z gruzów w 1989 roku« użyje jeszcze w 2013 roku prezydent Komorowski. Trudno się więc dziwić, że po ten sam chwyt sięgnie PiS w roku 2015, tym razem wobec tej części »S«, która wzięła władzę w latach 90.” – pisze Woś.
Jeżeli kolejna władza (kiedyż, ach kiedyż ona nastanie?) zechce przemilczać fakty, choćby takie jak awans do krajów rozwiniętych, to proszę pamiętać, że ja byłem przeciw.