Kraj

O istocie chrześcijaństwa

Nie widzę konieczności, by nadal tkwić w lękliwym tabu i nadal bać się wyrażania swoich opinii o takich czy innych wierzeniach.

Jeszcze w XIX w. aż huczało od sporów religijnych, za to dziś dogmaty religijne są niemalże tabu, a ich krytyka prawie niedopuszczalna. Chyba tylko „pogan” wolno wyszydzać bez przeszkód. Dziwny to regres. Ma on kilka powodów. Przede wszystkim prawie nikt nie traktuje poważnie dogmatów i doktryn religijnych. Bo kto by dziś na serio, bez wykręcania się „metaforyką”, wierzył, że cieśla z Galilei, w jedności z Ojcem i Duchem Świętym, stworzył świat i powróci, by nim rządzić? Trudno też by było się o takie rzeczy spierać w czasach, gdy rozumienie różnicy między mitem a wiedzą stało się powszechne. Poza tym – i to jest może jeszcze ważniejsze – spory religijne zawsze prowadziły do krwawych wojen, przeto uznano, że lepiej ich zaprzestać. Niechaj każdy wierzy sobie, w co chce, a my będziemy udawać, że wszystkie sprzeczne ze sobą wierzenia jednakowo zasługują na szacunek.

Oczywiście nikt wierzący nie może uważać mitów innej religii niż jego własna za „równie godne uznania”, lecz dla własnego spokoju zachowuje się tak, jakby istotnie tak myślał. Tłumaczymy się z tego szacunkiem dla „uczuć religijnych” i prywatności, jakkolwiek żadna religia nie godzi się na to, aby jej wyznawcy traktowali swoją wiarę jak „sprawę prywatną” ani tym bardziej „wolny wybór”. Tak oto płacimy obłudą za pokój społeczny. Tylko racjonaliści są poza tym systemem zakłamania, bo akurat ich przekonania – mianowicie, że mity nie opisują żadnych zdarzeń, nawet metaforycznie – nie cieszą się ochroną, wobec czego ich publiczne manifestowanie jest utrudnione. Można mówić, że „pogaństwo to stek zabobonów” albo że ci lub owi to „sekciarze”; można sarkać na „ateuszy” i ich „cywilizację śmierci”, lecz większych grup wyznaniowych oraz ich dogmatów publicznie krytykować nie wolno.

Polityka 47.2017 (3137) z dnia 21.11.2017; Felietony; s. 104
Reklama