Dymisje wszystkich najważniejszych dowódców w polskim wojsku minister Macierewicz uznał za swój sukces. Jednak obraz ministra, jaki wyłonił się z ich relacji, wskazuje, że jest to człowiek, któremu dobro RP pomyliło się z dobrym PR. O ile z doświadczonymi oficerami szef MON żegnał się szybko i bez sentymentów, o tyle przez wiele miesięcy nie potrafił rozstać się ze swoim faworytem, szefem gabinetu politycznego MON Bartłomiejem Misiewiczem. Dopiero partyjny sąd PiS przeciął w kwietniu tę dziwaczną relację. Cisza wokół resortu trwała zaledwie kilka dni. Pod koniec kwietnia okazało się, że zapowiadanych przez resort tysiąca dronów nie będzie, bo przetarg został anulowany. Sprawa dronów obnażyła słabość polskiego przemysłu zbrojeniowego, który Macierewicz podporządkował sobie w takim stopniu jako pierwszy szef MON. Ostatecznie pod koniec roku udało się dopiąć przetarg na drony. Mają być jednak wyprodukowane nie przez podlegające ministrowi państwowe firmy, ale prywatną spółkę. W obliczu rekonstrukcji rządu, niechęć do wszystkiego, co niepaństwowe, schować jednak można do kieszeni.
Do kieszeni ani nawet pod dywan nie udało się schować konfliktu z prezydentem, który dwukrotnie ostentacyjnie odmówił wręczenia nominacji generalskich. Spór nie ogranicza się do spraw kadrowych. Macierewicz lekceważy zwierzchnika sił zbrojnych i odcina go od kontaktów z wojskiem. Prezydent z kolei blokuje ministrowi wprowadzenie reformy systemu dowodzenia.
Oczkiem w głowie ministra jest stworzenie Wojsk Obrony Terytorialnej. W to przedsięwzięcie zaangażowana jest niemal cała energia resortu, a przy okazji wojska, którego kosztem budowana jest ta formacja. Niestety, ukochane dziecko ciągle zaledwie raczkuje, co pokazały listopadowe ćwiczenia Borsuk 2017 z udziałem sił WOT. Braki wyposażenia spowodowały, że żołnierze biegali po poligonie we własnych trampkach i podartych mundurach.