Czas świąt, święty czas. Czas poza czasem, wyrwany świeckości i uwolniony z porządku przemijania. Świętość jest najstarszym, najbardziej uniwersalnym i demokratycznym z przeżyć metafizycznych. Jak świat światem, jak ziemia długa i szeroka, ludy zawsze oplatały swoje życie wokół świętych miejsc, świętych przedmiotów i świątecznych dni. Dopiero dziś z wolna tracimy tę piękną umiejętność.
Któż z nas umiał zanurzyć się w sacrum, by żyć na nowo pośród duchów? Żadna pobożność współczesna nie daje już takiej szansy. Tylko literatura mistyczna i objaśnienia religioznawców mogą nam dać jakieś pojęcie o świętości. Ludzie spontanicznie religijni zniknęli, wyparci przez nowoczesne podróbki.
Człowiek pierwotny żył pośród współplemieńców, duchów i zwierząt – człowiek współczesny żyje zamknięty w kapsule własnego umysłu i przeżyć, ratując się od samotności towarzystwem przyjaciół i rodziny. A gdy dopada go trwoga, snuje marzenia o zaświatach. Wynalazł miłość, która rekompensuje mu utraconą wspólnotę i zaczarowany świat mitów i legend. Jacyś niedobrzy ludzie z miasta odczarowali go i zdewastowali. Bezpowrotnie. Kiedyś były duchy i bóstwa – dziś jest tylko duchowość. A dla bardziej ambitnych i filozoficznie kształconych – doświadczenie metafizyczne. Doświadczenie niewypowiedzianej potęgi absolutu, przefiltrowane przez intelekt rozpoznający swoje granice.
Ma człek inteligentny swą „nieskończoność” i swą „transcendencję”. Lecz człowiek plemienny nie znał „innej rzeczywistości”. Obcował z duchami bezpośrednio, poprzez mit i obrzędy. Składał ofiary tak konkretnie i dosłownie, jak konkretnie i dosłownie obdarowywał swoich bliskich bądź wymieniał przedmioty ze swoimi współplemieńcami. Jego modlitwa była proszeniem i targowaniem się z bóstwami, takim samym, jakie na co dzień praktykował, żyjąc pośród ludzi.