Przypominam sobie nasze nastroje świąteczne sprzed roku. Było niespokojnie, nerwowo, ale też na swój sposób podniośle. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem z dziennikarskiego protestu przeciwko ograniczaniu dostępu mediów do Sejmu zrobił się potężny kryzys polityczny: poselska blokada mównicy sejmowej, potem sali plenarnej; przed Sejmem tłumy demonstrantów, w gmachu i na zewnątrz jednostki policji. Tak zaczął się „Kryzys grudniowy 2016” – pod tym tytułem wydaliśmy wtedy specjalny, przypominający formą samizdatową ulotkę, dodatek do części nakładu gotowego już numeru świątecznego POLITYKI. Dynamika zdarzeń była trudna do przewidzenia: tłum protestujący przeciwko „konstytucyjnemu zamachowi stanu” zablokował Sejm. To wtedy powstało pamiętne zdjęcie prezesa Kaczyńskiego, wymykającego się z oblężonego gmachu chronioną limuzyną, z jakimś dziwnym, stężonym grymasem twarzy. Władze chyba po raz pierwszy od przejęcia władzy na serio przestraszyły się „polskiego majdanu”. Protesty, które po drodze wchłonęły sporo bożonarodzeniowych tradycji (były choinki, opłatki, msza, kolędy), trwały do pierwszych dni stycznia. W oficjalnej propagandzie zostały nazwane puczem, a wielu uczestników tamtych zdarzeń, w tym także posłowie, do dziś są wzywani do prokuratur i sądów.
Dokładnie rok później jest tak, jakby czas zatoczył koło: w Sejmie posłom i senatorom opozycji władza znów odbiera głos; na Wiejskiej wielotysięczne tłumy protestujących. Wszędzie zasieki. Wściekłość rządowej propagandy. Oddziały Heroda otaczają i zatrzymują buntowników. Mamy kolejne polskie święta stanu wyjątkowego.
Tym razem różnica taka, że przed rokiem dobijano Trybunał Konstytucyjny, a teraz Sąd Najwyższy. Wtedy dziennikarze protestowali przeciwko wyrzucaniu ich z Sejmu, teraz przeciwko (mówiąc skrótem) nałożeniu przez Telewizję Trwam, w majestacie pisowskiego prawa, drakońskiej kary finansowej na TVN24.