W drugim programie Polskiego Radia da się odczuć ideowe wzmożenie. Zasadnicza substancja programowa pozostała nienaruszona, jakkolwiek pokaźną porcję czasu antenowego nowa władza zastrzegła dla przekazu budującego. Zajmują go pogadanki historyczne w konwencji mniej czy bardziej pasującej do formatu „nowego inteligenta”, którego chciałoby sobie wychować PiS. Wypełniają go również obfite prezentacje muzyki ludowej, głównie polskiej, choć nie tylko. Jak za PRL, jesteśmy przypierani do muru skrzypeczkami. Czyżbyśmy mieli coś przeciwko kulturze ludowej? Ależ skąd! Biedny Polak kulturalny wije się jak piskorz pod ostrzem moralnego szantażu. Kulturę ludową cenimy, a jakże. Iluż to wielkich kompozytorów i literatów z niej czerpało. A „Tańce węgierskie” Brahmsa, a mazurki Chopina, a „Konopielka”, a „Chłopi”? Końca tego nie masz. Tyle że to wszystko przez artystów lepszego sortu przetworzone.
W demokracji jednakże nie wypada odmawiać zwykłemu człowiekowi, w tym również artyście nieprofesjonalnemu, czy jak go tam z uszanowaniem zwać, prawa do istnienia, tworzenia i poważnego traktowania. Czy oznacza to jednak, że musimy jak gdyby nigdy nic wprowadzać zastępy artystów ludowych na inteligencki salon, zapewniając im to samo miejsce w mediach poświęconych kulturze wysokiej, które zajmują będący tam przecież jak gdyby we własnym domu artyści, hmm, nie-ludowi? I czy musimy na siłę uruchamiać ten sam aparat znawstwa i krytyki sztuki, który od dawien dawna stosowany do dzieł wybitnych muzyków albo malarzy, teraz miałby obsługiwać kapele ludowe i wiejskich rzeźbiarzy? A to się właśnie dzieje. Z sierioznymi minami eksperci zaznajamiają nas z anonimowymi dotychczas dla nas twórcami – jak gdyby należało o nich wiedzieć tak samo, jak trzeba wiedzieć, kto tam na fortepianie w świecie sobie radzi.