Niech żyje senator żydożerca! Dziękujmy Opatrzności, że przysłała nam chociaż jednego antysemitę. Nareszcie mamy własnego żydofoba, „żołnierza PiS od 20 lat” (jak sam się określa), senatora Prawa i Sprawiedliwości, członka Komitetu Politycznego partii (choć prezes już go zawiesił), z rasistowskim dorobkiem, którego nie powstydziłby się niejeden antysemita. Tego ostatniego nie można udowodnić, ponieważ – wbrew bezprzykładnej nagonce na nasz kraj – innych antysemitów w Polsce nie ma. Jeden to i tak za dużo.
Ale po kolei. Zanim senator Waldemar Bonkowski zrobił coming out, sytuacja naszego kraju była trudna. Byliśmy jedynym państwem, w którym nie było antysemitów, co stanowiło źródło wielu naszych kompleksów. Nawet w Monako czy w mikroskopijnym Liechtensteinie można było od czasu do czasu spotkać antysemitę, spotkałem jednego w kasynie, a w Polsce – nie i nie. 312 tys. km kw. – największe w Europie terytorium wolne od antysemityzmu. Antysemityzm w Polsce? – Jaki antysemityzm? Nie znam, nie wiem, nie widziałam – słyszałem w odpowiedzi, kiedy pytałem o adres antysemity. Dyplomaci, przewodnicy wycieczek, dorożkarze, publicyści – każdy, kto stykał się z cudzoziemcami, mówił to samo.
„Chciałbym poznać jakiegoś antysemitę” – napisał do mnie pewien łowca antysemitów, profesor z Madrytu, który kiedyś prosił, żebym mu pokazał jakiegoś komunistę. „Skąd ja ci wezmę w Polsce antysemitę? – pytam. – To gatunek wymarły, możesz go obejrzeć na pomniku przy placu Na Rozdrożu, w formalinie albo zasuszonego w muzeum POLIN. Radzę to ostatnie, najciekawsze” – odparłem, zgodnie z wpajanym mi od dziecka przekonaniem, że antysemity w Polsce nie uświadczysz. „Zasuszony mnie nie interesuje, tylko żywy, z krwi i kości” – odpisał obrażony „profesorek”, będący wyraźnie pod wpływem antypolskiej propagandy.