Poczta Polska rezygnuje ze sprzedażowej strategii – szwarc, mydło i powidło. Placówki pocztowe, zarzucone setkami przypadkowych i najczęściej mało atrakcyjnych produktów, już niedługo mają być jedynie złym wspomnieniem. Firma od kilku tygodni porządkuje oferowany przez siebie asortyment i usuwa z niego produkty, które tygodniami zalegały na półkach, a później na zapleczu. Po inwentaryzacji okazało się, że w magazynach spółki czeka towar wart prawie 50 mln zł, a właściciele wcale nie śpieszą się, żeby go odbierać. Pierwszą wprowadzoną zmianą był zakaz wprowadzania do sprzedaży towarów przez naczelników poczt. Wcześniej każdy z nich mógł właściwie samodzielnie decydować, co będzie sprzedawane w jego placówce. Sporządzono również listę produktów, których poczta sprzedawać już nie chce (np. rzadko kupowane ramki do zdjęć), oraz listę tych, z którymi nie chce już być kojarzona – rajstopy, odświeżacze powietrza, paski do spodni.
W sumie z placówek pocztowych wycofanych zostanie 1400 różnych rodzajów produktów. W zamian mają się pojawić markowe słodycze, szeroki wybór prasy, więcej pozycji książkowych. Placówki zostały również podzielone ze względu na wielkość miejscowości, w których się znajdują. W tych mniejszych ma być szersza oferta produktowa. W dużych miastach ma się skończyć handlowy bałagan.
Z pocztowych półek nie znikną patriotyczne gadżety, literatura religijna i wszystko, co kojarzy się z żołnierzami wyklętymi. O ile w tym ostatnim wypadku poczta stała się zakładnikiem czasów i nie może się pozbyć towaru (który, mówiąc delikatnie, średnio się sprzedaje), o tyle na literaturze okołoreligijnej zarabia, i to całkiem nieźle. Udało się nawet wykreować kilka bestselerów, jak np. „Kuchnia siostry Anastazji”, która sprzedała się w niemal 300 tys.