Przepraszam za twardy język. Ale czasy zrobiły się twarde. Mam wrażenie, że tak się stało, ponieważ bardzo długo byliśmy wobec siebie nazbyt delikatni, cackaliśmy się z sobą. Jeżeli Państwa boli, że obraz Polski się teraz rozpada, nie dajcie sobie wmówić, że spotyka nas krzywda. To nie jest krzywda. To kara. Surowa, ale zasłużona. Zapracowana solidnie przez kilka pokoleń. Boli, bo musi. Ale z tego bólu ma szansę wyłonić się bliższy rzeczywistości obraz naszej tożsamości stworzonej przez wizję przeszłości, z której wyrastamy.
Jeszcze jedno zastrzeżenie. Nie chodzi mi o winę ani o ściganie albo piętnowanie jakichkolwiek sprawców. Jako społeczeństwo zmyśliliśmy kłamliwy obraz przeszłości, bo był nam on potrzebny, by się mobilizować do walki o wolność. To pewnie było konieczne i nieuniknione, dopóki Polska była zniewolona. Ale kiedy zostaliśmy sam na sam ze sobą, historyczne kłamstwa zaczęły nas zatruwać. I trują nas coraz bardziej. Jeżeli można mówić o jakiejkolwiek winie, dotyczy ona głównie ostatnich dwudziestu kilku lub nawet kilkunastu lat, kiedy już mogliśmy się z tych kłamstw otrząsać, a tego nie robiliśmy lub robiliśmy to zbyt nieśmiało.
Tak kilka żyjących pokoleń wychowało się w Polsce na kłamstwie, a raczej na trzech wielkich kłamstwach dotyczących trzech polskich państwowości. Pierwsze dotyczy I Rzeczpospolitej, którą wyidealizowaliśmy i mocno na wyrost utożsamiamy z Polską. Drugie wielkie kłamstwo to świetlana wizja II Rzeczpospolitej, choć mało kto z nas chciałby w takiej ponurej dyktaturce mieszkać. Trzecie – to obraz PRL moralnie sprowadzonej do potwornych lat wojny domowej i stalinowskiego terroru duszącego niepodległościowy opór. Więc po kolei.
Pierwsze wielkie historyczne kłamstwo ma XIX-wieczne sienkiewiczowsko-mickiewiczowskie korzenie.