JOANNA PODGÓRSKA: – Lech Kaczyński, święty męczennik religii smoleńskiej, uhonorowany na wszelkie możliwe sposoby. Zdrajca Tusk daleko, w Brukseli. Dowodów na zamach brak. A ostatnio jeszcze główny kapłan smoleńskiego kultu odsunięty na margines. Mit się wypala?
WOJCIECH BURSZTA: – Nie. W sposób naturalny przygasa ten odłam, który nazywany jest religią polityczną. Ale tylko przygasa. Niby niewiele się w tej sferze dzieje, smoleńska opowieść została wyciszona, nie pojawiają się w niej nowe wątki, ale prawdziwym sprawdzianem będzie 10 kwietnia i odsłonięcie pomnika. Pytanie, na ile dziś, po 8 latach, uda się odtworzyć ryt założycielski religii smoleńskiej. Na ile da się reaktywować ten mityczny moment – atmosferę Krakowskiego Przedmieścia z czasu żałoby, ideologizację krzyża, te wszystkie zjawiska po tylekroć już opisywane, które miały niezwykły wpływ na to, co się w Polsce w następnych latach działo. Na pewno nie można mówić, że to koniec.
Kwietniowa „procesja” miesięcznicowa ma być ostatnia.
Zobaczymy, co będzie w zamian. Religia smoleńska ma charakter czysto rytualny, doprowadzony do krańcowej postaci – skonwencjonalizowania od strony języka, gestów, zachowań, organizowania przestrzeni. Wydawałoby się, że pod tym względem już nic nowego nie da się wymyślić, skoro nie ma nowych podniet do tego, by transformować pierwotny mit. Ale smoleńscy kapłani na pewno będą próbowali coś nowego zaproponować.
Można było odnieść wrażenie, że taką próbą była atmosfera histerycznej niemal religijności, która towarzyszyła zaprzysiężeniu Andrzeja Dudy na prezydenta. To się rozmyło.
Bo ta semantyka jest pusta. Podobnie było w przypadku pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, który miał nawiązywać do najsłynniejszych pogrzebów narodowych bohaterów.