Zaczęliśmy wreszcie mówić o dorosłych niepełnosprawnych, a właściwie – jeśli odsunąć ten delikatny eufemizm – o setkach tysięcy dramatów, o żyjących gdzieś między nami ludziach niezdolnych do samodzielnego funkcjonowania, wymagających stałej opieki, nadzoru, usprawniania, zdanych niemal całkowicie na pomoc bliskich oraz bardzo dziś ograniczoną pomoc społeczną. Co ważniejsze, mogliśmy ich zobaczyć w telewizji i to nie tylko podczas relacji z protestu w Sejmie, ale także w specjalnych programach pozarządowych mediów, na portalach społecznościowych, przeczytać wywiady z opiekunami (u nas polecam rozmowę z matką 23-letniego autystyka). Okazało się też, że wiele znanych osób ma własne doświadczenie z opieką nad niepełnosprawnym dzieckiem, a potem dorosłym dzieckiem, i te medialne świadectwa, specyficzne coming outy, bardzo pomogły przełamać barierę skrępowania, emocjonalnej dyskrecji i językowej nieporadności, jaka w naszej kulturze towarzyszy kalectwu, upośledzeniu, ułomności. Dzięki upartym, zdesperowanym matkom z sejmowych korytarzy otrzymaliśmy ważną społeczną lekcję. Kto nie ma osoby „ciężko niepełnosprawnej” w swoim najbliższym otoczeniu, mógł zajrzeć do tego równoległego świata, na co dzień ukrytego przed widokiem publicznym, wyobrazić sobie siebie czy swoją rodzinę w sytuacji tak ekstremalnego życiowego, emocjonalnego, materialnego wyzwania; walki o przetrwanie każdego następnego dnia i strachu przed przyszłością. Od dawna żadna demonstracja nie zyskała takiego społecznego poparcia jak ta. Jeśli wierzyć sondażom, niemal 90 proc. Polaków popiera dziś postulaty protestujących rodziców i opiekunów.
Tym bardziej dziwi upór, z jakim władza – we wszystkich społecznych konfliktach niesłychanie wrażliwa na sondaże – przeciąga, a nawet zaognia akurat ten spór, wizerunkowo niemal niemożliwy do wygrania.