Porcelanowy manekin, czyli premier Morawiecki, wyznał narodowi, że zawsze marzył, by zostać strażakiem i lać wodę. To drugie mu się spełniło w stu procentach. Do klubu wodniaków należy zresztą cały rząd z przyległościami – pisowską rzęsą wodną znaczy. Milion elektrycznych samochodów, milion mieszkań dla rodzin z niskimi dochodami, miliardy na inwestycje, obniżka podatków, największe lotnisko w Europie i taka reforma służby zdrowia, że lekarze będą stać w kolejce do każdego pacjenta. Ten tajfun obietnic łeb mi urywa od ponad dwóch lat. Jako mieszkańca wsi najbardziej mnie jednak interesuje nowy pomysł premiera. Pochwalił się nim kilka dni temu w Garwolinie. To Rolnik+, który „ma na celu rozwój działalności gospodarczej na wsi”. Tego plusa właśnie, tej zachęty rządu mi brakowało, bo od ponad 40 lat w ogóle się nie rozwijam. Teraz będę musiał.
A co ze skromnego, wspomnianego wyżej pisowskiego pakieciku obietnic zostało już zrobione? Na razie nic, ale spokojnie, nie od razu Kraków zbudowano. Przecież udało się rozwalić oświatę, zrujnować sądownictwo, zakazać handlu ziemią, wyciąć kawał lasów i puszcz, zlikwidować szpitalne oddziały geriatryczne oraz refundację leków dla wcześniaków. Co jeszcze? O, jest w czym wybierać. Za 94 mln zł z budżetu usprawniono odwierty ks. Rydzyka, a dzięki zbliżeniu się do „prawdy smoleńskiej” postawiono pomnik schodów na stołecznym placu zagarniętym przez wojewodę mazowieckiego. Neonaziści krokiem marszowym spacerują ulicami miast – policja ich nie zatrzymuje, bo co tu dużo gadać, mundur z mundurem zawsze się jakoś porozumie. Poza tym funkcjonariusze, oprócz hełmów, mają ważniejsze sprawy na głowie. Ich dolnośląscy związkowcy cisną prokuraturę, by ustaliła i ukarała winnych przecieku prawdy o śmierci Igora Stachowiaka. A przecież to była tajemnica wrocławskiego komisariatu. Warszawska prokuratura dzielnie siłuje się teraz z rodzicami zakatowanego mężczyzny oraz z dziennikarzem TVN, który ujawnił nagranie z paralizatora, wzywając ich na przesłuchania. Ktoś w sprawie Stachowiaka musi zostać ukarany i dziennikarz świetnie się do tego nadaje.
Za wszystko, o czym tu piszę, powinniśmy być wdzięczni „przede wszystkim jednemu panu, Jarosławowi Kaczyńskiemu” – wyciskał z tubki wazelinę premier Morawiecki do telewizyjnych kamer. A ja dodam przerażony, że gdyby nie ten jeden pan, to Andrzej Duda nie byłby prezydentem. Trudno sobie nawet wyobrazić, że moglibyśmy mieć głowę państwa, która nie umie jeździć na nartach. Cyklistę po prostu, jak ci ze Słupska.
Główny lokator Pałacu Namiestnikowskiego umieścił sobie na fasadzie „okolicznościową iluminację”: 5 maja – Europejski Dzień Walki z Dyskryminacją Osób Niepełnosprawnych. Zakrawa to na szyderstwo albo na świetne samopoczucie. Gdy piszę te słowa, mija 20. dzień protestu rodziców i ich niepełnosprawnych dzieci w sejmowym korytarzu. Chodzi o 500 zł, które rodziny mogłyby wydać tak, jak chcą, a nie tak, jak każą urzędnicy. Ileż trzeba mieć w sobie moralnego kalectwa, by odmawiać najsłabszym pomocy. Może to być rehabilitacja, ale też pójście raz w miesiącu do kawiarni, by zobaczyć świat w oryginale, a nie w telewizorze. Jednego dnia minister Rafalska kłamie: wszystkie postulaty protestujących zostały spełnione. Dobę później rząd zawiadamia – również ustami pani Rafalskiej – że nie jest w stanie spełnić postulatów rodziców „w takiej formie, jak tego oczekują”. Skoro nie jest w stanie, to niech się pan premier i cała jego Rada Ministrów poda do dymisji.