Gdy do czytelników POLITYKI dotrze ten tekst, zapewne nie będę już odczuwał takiego napięcia, jakie towarzyszy mi teraz, ale oceny, jakie w nim formułuję, pozostaną aktualne. Piszę w niedzielę 13 maja. Jutro ma zostać przeprowadzona ekshumacja szczątków Arama Rybickiego, mojego przyjaciela, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Tak zadecydowała prokuratura, nie licząc się ze stanowczym sprzeciwem Małgorzaty, żony Zmarłego, jego rodziny i przyjaciół. W sporym gronie wybierzemy się więc na gdański cmentarz Srebrzysko, aby wyrazić nasz niemy protest. Wiemy, że nie zatrzyma on bezdusznego działania machiny państwowej, bo ekshumacja szczątków Arama nie będzie przecież pierwszą ekshumacją ofiary katastrofy smoleńskiej dokonaną pomimo kategorycznego sprzeciwu najbliższych. Było już ich wiele. Ta ekshumacja będzie jedną z ostatnich. Musimy jednak być obecni, aby zaprotestować przeciwko okrucieństwu i skrajnemu cynizmowi ludzi, którzy podjęli decyzje o ekshumacjach.
Okrucieństwo to nie za mocne, ale w pełni adekwatne określenie. Okrucieństwem jest naruszanie spoczynku zmarłych, wywoływanie traumy w ich rodzinach, kolejnej żałoby i powtórnych pogrzebów. Bliscy ofiar wycierpieli już bardzo wiele, noszą w sobie rany, których nie można bezdusznie rozdrapywać bez ważkich powodów. W tym przypadku wiadomo, że tych ważkich powodów nie ma. Już pierwsze ekshumacje, przeprowadzone kilka lat temu na polecenie Prokuratury Wojskowej, przed przejęciem władzy przez PiS, wykazały, że ciała ofiar noszą obrażenia typowe dla wypadków lotniczych i nie ma na nich żadnych śladów świadczących o wybuchu na pokładzie prezydenckiego samolotu. Te przeprowadzane już pod rządami PiS na polecenie prokuratury, kierowanej przez ministra Zbigniewa Ziobrę, w tej najważniejszej sprawie nie przyniosły niczego nowego.