Spośród wielu ról społecznych i zawodowych, jakie w życiu pełnił, jedna pozostaje niezmienna. W pierwszej kolejności Paweł Śpiewak jest warszawskim inteligentem. Odziedziczył ten status po rodzicach poetach. A następnie przekazał synowi.
Jest zresztą ironią losu, że ów płodny historyk idei, autor niezliczonych erudycyjnych esejów i niemałej już sterty książek, zaangażowany publicysta polityczny, niestrudzony interpretator biblijnych tekstów, przez chwilę polityk, a od kilku lat dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, w pamięci całkiem sporego grona czytelników najbardziej zapisał się błahym tekstem o „japiszonie” sprzed wielu lat. Do dziś bywa przywoływana jako niezrównany opis obyczajowości owej inteligenckiej formacji u samego schyłku jej złotej epoki.
• • •
Zwięzła satyra na warszawskiego inteligenta ukazała się na łamach „Res Publiki” w 1987 r., a jej autor nie ukrywał, że w gruncie rzeczy pisał o sobie. Nieco egotycznym 35-latku, który w schyłkowym Peerelu żył trochę w systemie, a trochę poza nim, zaś opis tej jego gnuśnej egzystencji – przeważnie imitującej niedosięgłe zachodnie wzorce – skrywał ulotny nawet dziś powab.
Nasz bohater należał do „magicznego kręgu intelektualistów”, choć oczywiście nigdy by tak o sobie nie powiedział. Czytał, pisał i przede wszystkim nałogowo dyskutował z innymi japiszonami. Zaspokajał tę namiętność w pieczołowicie opisanym przez autora mieszkaniu. Miasto nie oferowało wtedy zbyt wielu możliwości, a życie wirtualne było jedynie futurystyczną fantazją.
Miał skromny, jak każdy w realnym socjalizmie, etat w instytucie. I choć łatał domowy budżet rozmaitymi fuchami (dziś powiedzielibyśmy projektami), do pierwszego przeważnie dociągał dzięki rodzicom.