Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Śpiewaków dwóch

Śpiewakowie: jak syn liberała stał się lewakiem

Czy w rodzinnej sadze Śpiewaków należy doszukiwać się ogólniejszych prawidłowości? Czy w rodzinnej sadze Śpiewaków należy doszukiwać się ogólniejszych prawidłowości? PAP
Mówi się, że dzisiejsi młodzi lewacy są dziećmi dawnych liberałów. Paweł i Jan ­Śpiewakowie byliby tu niezłym przykładem. Polityka nie tylko ich dzieli, ale i łączy.
Paweł ŚpiewakMarcin Kaliński/PAP Paweł Śpiewak
Jan ŚpiewakDarek Golik/Forum Jan Śpiewak

Artykuł w wersji audio

Spośród wielu ról społecznych i zawodowych, jakie w życiu pełnił, jedna pozostaje niezmienna. W pierwszej kolejności Paweł Śpiewak jest warszawskim inteligentem. Odziedziczył ten status po rodzicach poetach. A następnie przekazał synowi.

Jest zresztą ironią losu, że ów płodny historyk idei, autor niezliczonych erudycyjnych esejów i niemałej już sterty książek, zaangażowany publicysta polityczny, niestrudzony interpretator biblijnych tekstów, przez chwilę polityk, a od kilku lat dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, w pamięci całkiem sporego grona czytelników najbardziej zapisał się błahym tekstem o „japiszonie” sprzed wielu lat. Do dziś bywa przywoływana jako niezrównany opis obyczajowości owej inteligenckiej formacji u samego schyłku jej złotej epoki.

• • •

Zwięzła satyra na warszawskiego inteligenta ukazała się na łamach „Res Publiki” w 1987 r., a jej autor nie ukrywał, że w gruncie rzeczy pisał o sobie. Nieco egotycznym 35-latku, który w schyłkowym Peerelu żył trochę w systemie, a trochę poza nim, zaś opis tej jego gnuśnej egzystencji – przeważnie imitującej niedosięgłe zachodnie wzorce – skrywał ulotny nawet dziś powab.

Nasz bohater należał do „magicznego kręgu intelektualistów”, choć oczywiście nigdy by tak o sobie nie powiedział. Czytał, pisał i przede wszystkim nałogowo dyskutował z innymi japiszonami. Zaspokajał tę namiętność w pieczołowicie opisanym przez autora mieszkaniu. Miasto nie oferowało wtedy zbyt wielu możliwości, a życie wirtualne było jedynie futurystyczną fantazją.

Miał skromny, jak każdy w realnym socjalizmie, etat w instytucie. I choć łatał domowy budżet rozmaitymi fuchami (dziś powiedzielibyśmy projektami), do pierwszego przeważnie dociągał dzięki rodzicom. „Japiszon zwykle wywodził się z tak zwanej dobrej rodziny o ustalonej pozycji i niezłych warunkach życiowych. (…) Nie ma prawie japiszonów pochodzących z małych miasteczek albo ze wsi, jak nie ma japiszonów o robotniczym rodowodzie. Japiszon jest inteligentem od pokoleń i nie wyobraża sobie, że można nim nie być. Jest inteligentem od urodzenia, bez wysiłku, bez żadnych starań”. Nie wysilał się przesadnie. Wiele spraw zaczynał, mało którą potrafił dokończyć.

Japiszon był życiowo zapuszczonym abnegatem z higieną na bakier („owłosienie na twarzy pomaga mu ukryć wszelkie wady skóry”). Nie uznawał krawata, latem nosił T-shirty, przez resztę roku – swetry. Ostentacyjnie pogardzał konsumpcyjnymi tęsknotami i masowymi gustami. Telewizor w jego mieszkaniu był niewielki, stał w podrzędnym miejscu i rzadko kiedy go używano. Niemniej był, aby podkreślać swą nieistotność.

Oczywiście japiszon też miał potrzeby konsumpcyjne, tyle że bardziej wyrafinowane. Gromadził książki i intelektualne czasopisma, które utrzymywał w stanie wystylizowanego nieładu. Mimo bryndzy w sklepach potrafił też wyszukiwać estetyczne drobiazgi, aby wprowadzały w jego życie nieco ładu. Na miarę możliwości epoki pielęgnował nawet snobizmy kulinarne. I tak płynęło mu japiszońskie życie, w całkiem przyjemnej doraźności.

Po 10 latach, już w wolnej Polsce, Paweł Śpiewak wrócił do swojego bohatera. Japiszon był teraz beneficjentem transformacji. Wiodło mu się nie najgorzej, trochę trudnych kompromisów z nową rzeczywistością może i pozawierał, lecz mimo wszystko zachował umiar, nie zatracił się w nuworyszostwie i wciąż starał się żyć po inteligencku. Coraz mocniej uwierało go jednak tempo życia i ogarniała nostalgia za czasami, gdy mimo panującego zniewolenia człowiek był wolny w gospodarowaniu własnym czasem. I mógł sobie do woli paplać o wszystkim, po dyletancku, niezobowiązująco i jakże zajmująco.

Uwierało wtedy Pawła Śpiewaka, że dawną inteligencję wyparli teraz profesjonaliści z klasy średniej. Klony w garniturach w przedziale pierwszej klasy pociągu relacji Warszawa–Poznań, akuratni w swych zawodowych specjalizacjach i przeraźliwie nudni. Wyczekiwany produkt liberalnej rewolucji, w której sam Paweł Śpiewak pokładał nadzieje, którą aktywnie wspierał i czasem w niej partycypował.

• • •

Jan, rocznik ’87, jest rówieśnikiem pierwszego pamfletu. Zanim został radykalnym kontestatorem liberalnego ładu III RP, był zwyczajnym warszawskim hipsterem. W 2010 r. nawet opisał tę subkulturę, gdy dopiero przebijała się do mainstreamu: „Nie znam nikogo, kto by się poczuwał do bycia hipsterem. Za hipsterami nie stoją żadne idee czy program zmiany społecznej (…). Nie da się jednak zaprzeczyć ich istnieniu. Hipsterzy nie kontestują – oni konsumują. Przynależność do tej grupy definiuje się przez posiadanie pewnych rzeczy i bywanie w pewnych miejscach”.

Choć mimo wszystko autor zauważał, że w polskim hipsterze jest coś z dawnego inteligenta pozytywisty. W poszukiwaniu „melanżu” przekształca przestrzeń miejską, obraca nieużytki w tętniące życiem miasto. Zresztą w pełnej symbiozie z establishmentem. Miejskim wędrówkom hipsterów chętnie bowiem towarzyszą liberalne media. A nawet – stwierdzał młody Śpiewak – „znajdują posłuch u włodarzy miasta”. Hipsterska mekka na placu Zbawiciela nie musi się nawet martwić przepisami o ciszy nocnej.

Tekst ukazał się na łamach „Kultury Liberalnej”, z którą student socjologii Jan Śpiewak przez jakiś czas współpracował. Poznali się na domowych seminariach, które Paweł Śpiewak organizował w pierwszej dekadzie XXI w. Zebrał wokół siebie grono młodych ludzi, aby przybliżać im klasyków filozofii politycznej i swobodnie dyskutować o ideach (a przy okazji – o bieżącej polityce). Profesor podtrzymał inteligencką sztafetę pokoleń. W latach 70. sam przecież chodził na podobne seminaria do Jerzego Jedlickiego. To tam skrystalizowało się późniejsze środowisko „Res Publiki”.

Jankowi rodzinnie dziedziczony liberalizm jeszcze nie wadził. W 2009 r. napisał w ankiecie „Kultury Liberalnej” na rocznicę wyborów 4 czerwca 1989 r., że data nie wywołuje w nim żadnych emocji. Nie pamięta bowiem ani komunizmu, ani pierwszej fazy transformacji. „Wszystko co później nadeszło, było naturalne i oczywiste. Zagraniczne wakacje, zachodnia telewizja, kinder niespodzianki, klocki lego… Moja rodzina wygrała na transformacji i ja też się takim wygranym czuję. Tych wygranych w moim wieku jest zresztą bardzo dużo. Nie wszyscy rzecz jasna, ale grupa ta zaczyna zdawać sobie sprawę ze swojej wielkości i potencjalnej siły. Ilość szans i możliwości jaka stoi przed nami jest ogromna”.

• • •

Pawła Śpiewaka ukształtował 1968 r. Podczas balu maturalnego podchmieleni koledzy zabawili się w „polowanie na Żyda”. Ot, tak dla zgrywy, być może tylko odreagowali ciężki pomarcowy klimat. Ale to wystarczyło, aby wpłynąć na całe życie. Po latach profesor wspominał, że było to jego doświadczenie pogromu. Poczuł się jak bohater „Nierzeczywistości” Kazimierza Brandysa, który pod wpływem ciosu kastetem zadanego przez wszechpolaka zaczyna myśleć politycznie. Poszedł więc Paweł Śpiewak na socjologię, aby zrozumieć, co się stało.

Swoją tożsamość konstruował na podstawie lektur. Poppera, Hayeka, Tocqueville’a i – najważniejszego spośród nich – Isaiaha Berlina. W liberalizmie odnalazł idealną antytezę totalitaryzmu. Jednostka została przeciwstawiona kolektywowi, samodzielność – paternalizmowi, tolerancja – fanatyzmom.

Wspominał czas zauroczenia: „Liberalizm Berlina był pojemny, rozumny, godziwy, miał w sobie domieszkę poczucia humoru, dużo erudycji. Był ciepły jak wieczór w niedzielne, letnie popołudnie w willi Czechowa na Krymie. Nie był przesadnie skomplikowany, więc łatwy do szybkiego oswojenia i propagowania”.

Liberalizm pozwalał zanegować totalitaryzm na mocnej intelektualnej podbudowie i nie pozostawiał złudzeń co do reformy systemu. Ale i uczył sceptycyzmu wobec utopijnych obietnic, których nie szczędziła epoka Solidarności. Gdyż do wolności należy dążyć rozważnie, a nie biec na oślep.

„Wychodziliśmy z założenia, że pewien element zła jest w naszym świecie nieuchronny. Przenosząc rzecz na poziom filozoficzny, powiedziałbym, że grzech pierworodny jest czymś realnym, nie jest metafizyką i spekulacją umysłową, jest czymś dotykalnym, bo naprawdę istnieje przemoc i istnieje cierpienie” – opowiadał Śpiewak w 1993 r. Janinie Paradowskiej i Jerzemu Baczyńskiemu, autorom książki „Teczki liberałów”.

Owa świadomość istnienia zła hamowała potrzebę aktywizmu środowiska „Res Publiki”. Często przyklejano im z tego powodu łatkę klerków. Choć w solidarnościowym karnawale zdarzało się Pawłowi Śpiewakowi organizować struktury związkowe kelnerów, ogrodników i pracowników fabryki wina. Miał wtedy tyle lat, co dziś Jan. Lecz stan wojenny sprawił, że nie bez ulgi powrócił do świata książek.

Później do polityki przeważnie gnała go ciekawość poznawcza. Jeszcze w latach 80. odreagowywał swoje japiszoństwo zbliżeniem do gdańskich liberałów. Później na krótko związał się z KLD. Napisał premierowi Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu kilka przemówień, bez sukcesu kandydował do Sejmu. Druga próba miała miejsce w 2005 r. Z listy PO został posłem. Ale już po dwóch latach odchodził „emocjonalnie skotłowany”.

• • •

„Jestem politykiem” – dumnie ogłaszał Jan Śpiewak rok temu na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”. Dodając: „Nie ma co owijać w bawełnę: jestem politykiem, choć nie należę do żadnej partii. Chciałbym zmieniać to miasto i chciałbym zrobić to szybko, bo widzę, jak traci swoją szansę”.

Dopiero co odszedł ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, które sam zakładał. Poszło właśnie o politykę. O to, że jego dotychczasowi towarzysze też chcieliby zmieniać miasto, ale może nie aż tak szybko i nie aż tak radykalnie. Bez brudzenia sobie rąk walką o władzę, wchodzenia w konteksty wielkiej polityki, medialnego gwiazdorzenia. Rozstanie nie było aksamitne.

Polityczną inicjację zaliczył Jan Śpiewak jeszcze w 2006 r. Był po maturze, gdy za namową ojca („idź i poprzyglądaj się”) najął się na wolontariusza w kampanii Hanny Gronkiewicz-Waltz. Potem zaczął się czas studenckich stypendiów. Pomieszkał trochę w Ameryce, trochę w zachodniej Europie i wrócił z przekonaniem, że tamtejsze metropolie są o wiele przyjaźniejsze mieszkańcom. W kolejnej kampanii warszawskiej w 2010 r. pracował już dla Czesława Bieleckiego. Chwilowo kandydującego z poparciem PiS, bardziej jednak znajomego ojca z czasów japiszoństwa.

Hipsterskie wędrówki po mieście zaczynały już nabierać politycznego sensu. „Moje pokolenie (jeśli wolno mi tę grupę tak nazwać) wydeptuje swoją mapę Warszawy. Czy to Wam się podoba, czy nie” – ogłaszał w 2011 r. na łamach „Kultury Liberalnej”. A potem spontanicznie zorganizowali akcję obrony fińskich domków na Jazdowie przed zakusami ratusza, który chciał oddać cenne tereny w sercu miasta pod zabudowę deweloperską.

I tak powstało Miasto Jest Nasze, wkrótce najsłynniejszy ruch miejski w Polsce. Impet nadało im odkrywanie mrocznych tajemnic warszawskiej reprywatyzacji. Ale to Jan Śpiewak zazwyczaj osobiście nagłaśniał drastyczne historie, osobiście za nie odpowiadał przed sądami, osobiście też ponosił ryzyko (po śmierci Jolanty Brzeskiej wcale nie iluzoryczne). Lecz i coś zyskał w zamian: osobistą popularność, obecność w mediach, polityczny kaliber.

Inaczej niż ojciec, uczestnictwo w polityce uważa za źródło życiowych szans, a nie zagrożeń. Nic też nie wskazuje, aby zaprzątał sobie głowę takimi sprawami, jak nieuchronność zła. Nie przyjmuje do wiadomości, że w każdym ładzie zakodowany jest grzech pierworodny. Toteż nie wystrzega się radykalizmów, nieczuły na przestrogi, iż w wielkich krucjatach nietrudno się zatracić.

Zło wcale bowiem nie jest rozproszone. Przeciwnie, ma dla młodego polityka całkiem konkretny wymiar i materializuje się w konkretnej osobie, formacji, grupie społecznej. To Hanna Gronkiewicz-Waltz stojąca na czele warszawskiej „mafii”. To wspierająca ją Platforma Obywatelska. To wreszcie świat elit III RP – skorumpowanych polityków i urzędników, cwanych prawników, sprzedajnych sędziów. Jan Śpiewak uważa, że reprywatyzacja to „akt oskarżenia wobec całego establishmentu wyznającego neoliberalizm w wydaniu folwarczno-feudalnym”. A nawet – gdy jeszcze dalej zapędzi się w uogólnieniach – „wobec wszystkich ekip, które sprawowały władzę w III RP”.

Gdzieś poniżej w jego autorskim rankingu zła znajduje się również PiS. W końcu to również elita, choć alternatywna wobec liberalnej. Piętnuje ją zatem znacznie słabiej, bardziej z obowiązku niż serca. Skrytykuje za to, co ludzie Kaczyńskiego zrobili z praworządnością, ale bez przesady. Bardziej już doceni za socjalne osiągnięcia ostatnich trzech lat. Swego czasu postraszył liberałów (zwanych zombiakami), że program 500 plus doprowadzi do powstania „narodowej klasy średniej”, która ustabilizuje poparcie dla PiS i zapewni tej partii długie lata rządów.

Jeszcze niedawno mówił, że chce być ponad prawicą i lewicą. Stał się więc jednym z głównych reprezentantów ogólnego antyliberalnego trendu, dominującego w młodym pokoleniu. Gdy już ogłosił swoje kandydowanie, gotów był brać poparcie Kukiza. Dopiero ostatnie okoliczności – uformowanie się lewicowej koalicji z Partią Razem na czele, która poparła jego kandydaturę – zmusiły Śpiewaka do ściślejszego utożsamienia z lewicą.

• • •

Czy w rodzinnej sadze Śpiewaków należy doszukiwać się ogólniejszych prawidłowości? Wszak obecna młoda lewica to przeważnie dzieci liberałów. Wiele prominentnych postaci tego nurtu dorastało przecież w inteligenckiej przestrzeni lat 90. W domach, gdzie czytało się „Gazetę Wyborczą” i POLITYKĘ, czasem „Tygodnik Powszechny” albo „Res Publikę”. Gdzie lewicowość była uważana za relikt w postkomunistycznym skansenie, a prawicowość sprowadzona do ślepego antykomunistycznego fanatyzmu.

Teraz nastał jednak czas zanegowania liberalnych pojęć, czas pokoleniowego buntu. A że spór toczy się niemal w rodzinie, tym bywa gwałtowniejszy. Choć to właśnie u Śpiewaków ta ogólna pokoleniowa perspektywa jakoś nie chce do końca pokryć się z osobistą. Nie brakuje przecież wątków, w których Jan podąża szlakiem ojca. W 1990 r. Paweł także przecież zdystansował się od „wojny na górze”. I paradoksalnie więcej serca wkładał wtedy w krytykę znacznie mu bliższego Michnika, którego – jak sam nieraz stwierdzał – podziwiał za odwagę. A zarazem atakował za upolitycznianie polskiej kultury i wciąganie polskiej inteligencji w tryby źle zdefiniowanego konfliktu. Bronił się przed narzucanym mu „kolektywistycznym indywidualizmem” – czyli ofertą zachowania inteligenckiej suwerenności, ale tylko w granicach narzuconej odgórnie „sprawy” (czytaj: wojny z prawicą). Do Kaczyńskiego było mu znacznie dalej, lecz traktował go łagodniej.

Sam pozostawał osobny. Latami spierał się z elitami III RP o lustrację i rozliczenie komunizmu, które uważał za kluczowe w ustanowieniu moralnego ładu. Bywał w tym zapalczywy i radykalny. Po aferze Rywina rzucił hasło IV RP. Zbliżył się wtedy do autorów konserwatywnych, głoszących potrzebę wielkiej sanacji.

Ale i – będąc nadal zdeklarowanym liberałem – krytykował gdańskie środowisko z Januszem Lewandowskim na czele za nadmierną ekonomizację polityki czasów transformacji. Za to, że zignorowała wymiar wspólnotowy. W książce „Ideologie i obywatele” Paweł Śpiewak zauważał, że demokratyczny socjalizm może zostać uznany za kontynuację liberalizmu. Zapożycza przecież ideę praw człowieka i indywidualnych wolności. Lecz przy okazji usiłuje zmierzyć się z ludzką krzywdą.

Z kolei w 2016 r. opublikował w „Tygodniku Powszechnym” polemiczny artykuł „Nie byliśmy głupi”. Pisał: „Bolą mnie ataki na liberalizm tzw. polskich lewaków. Partia Razem, na którą nieopatrznie zagłosowałem, nie tylko w sferze socjalnej zdaje się z PiS-em nie tak wiele różnić, bo śmiało podważa liberalny dogmat o potrzebie zachowania niezależności państwa oraz przestrzegania zasad równowagi sił i trójpodziału władzy. (…) Nie tylko Razem, ale cała hurma dzielnych lewaków używa podobnego języka”.

Lecz ostatnio Paweł Śpiewak publicznie poparł syna w warszawskich wyborach. I tylko nie wiadomo, czy jest to gest ojcowski czy praktyczny?

Polityka 34.2018 (3174) z dnia 21.08.2018; Polityka; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Śpiewaków dwóch"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną