Nad polską lewicą wisi jakieś fatum. Zanim jeszcze Robert Biedroń ogłosił, że przystępuje do budowy wyczekiwanej nowej formacji, już musi tłumaczyć się z afery pedofilskiej w słupskim ośrodku kultury. Sprawa, o której pierwsza napisała POLITYKA, staje się dla prezydenta bardzo niebezpieczna, bo opinia publiczna jest dziś niesłychanie wyczulona na zamiatanie pod dywan przestępstw pedofilskich, a dochodzenie będzie dotyczyło właśnie tego, czy i co prezydent wiedział i czy właściwie zareagował. Chamskie słowa min. Błaszczaka o panoszących się „sodomitach” tzw. prawicowy internet już z radością odnosi do Biedronia, potwierdzając, że w tej kampanii prezydentowi Słupska nic nie będzie oszczędzone.
Tym bardziej i tym szybciej Biedroń musi wyjaśnić publicznie wszystkie okoliczności sprawy. To ważne, bo według dzisiejszych sondaży jego wyjście na scenę wciąż może zasadniczo zmienić przebieg wyborczego spektaklu. Co prawda badania opinii publicznej (cyt. za OKO.press) dają umownej „partii Biedronia” ledwie 5 proc. poparcia, a więc w sumie mało, jak na spodziewany efekt świeżości, ale dużej lewicowej koalicji – łączącej ugrupowanie Biedronia, SLD, Partię Razem, Inicjatywę Polską Barbary Nowackiej, Zielonych, ruchy miejskie i feministyczne – już 16 proc. Wśród tych lewicowych środowisk i liderów nie ma nikogo – poza właśnie Robertem Biedroniem – kto mógłby być zaakceptowany przez pozostałych jako może nie szef, ale powiedzmy łącznik, takiego „sojuszu lewicy hipotetycznej”. Jedyna osoba, za pośrednictwem której lewicowi liderzy mogliby sobie podać ręce.
Z sondaży wynika, że samo pojawienie się owej Koalicji Lewicowej (mogłaby się nazywać nawet „Koala”, co i tak jest lepsze niż pamiętny „Zlew” sprzed poprzednich wyborów) powoduje odpływ elektoratu po stronie PiS z ok.