Milenialsi nie protestują gremialnie pod Sądem Najwyższym ani pod Sejmem. Napisał o tym nieznany szerzej Theo Nawrocki w swoim liście do młodych na FB, a potem Dorota Wellman na łamach „Gazety Wyborczej”. List Nawrockiego Komitet Obrony Demokracji udostępnił na swoim fejsbukowym fanpage’u. Wywołał falę oburzenia 20- i 30-latków. Że obraźliwy, utrzymany w aroganckim tonie, fałszywie młodzieżowy język, podszywanie się pod kogoś, kto młodych zna i rozumie. Odebrali to jak typowe zgredowskie „za moich czasów”: my dla was walczyliśmy, obaliliśmy komunę, a wy z tego korzystacie i ani myślicie okazać wdzięczność.
– To jak z Gombrowicza! – mówi profesor Barbara Fatyga, socjolog młodzieży. – Jakieś MY jakimś WAM wywalczyło wolność i wszelkie dobrodziejstwa. Nie ma co się dziwić, że młodzież reaguje jak bohater „Ferdydurke”. Zwłaszcza że pretensjom wobec „roszczeniowych milenialsów” i apelowi „powyłączajcie compy i ruszcie d… Na ulice!” towarzyszył obraz dobrobytu, w jakim, według autora postu, żyje młode pokolenie Polaków: „skromna furka, klamoty z butiku, nierzadko własna kawalerka, a w niej sprzęt audiowizualny ful, zimą snowboard w Sölden, latem adventure-club w Nowej Zelandii”.
Pod postem bardzo liczne komentarze ludzi 50 i 60+, podzielających poglądy autora listu. Straszą młodych zamknięciem granic, powszechnym poborem do wojska, kartkami, kolejkami. Roztaczają wizje dla pokolenia urodzonego po upadku PRL nie do końca zrozumiałe. – Dla nich ta sytuacja jest abstrakcyjna – mówi prof. Jacek Raciborski, kierownik Zakładu Socjologii Polityki Uniwersytetu Warszawskiego. – Brakuje im pokoleniowego przeżycia represyjnego reżimu politycznego.