Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Ślady

Przypuszczam, że MON, zachęcone powodzeniem wyprzedaży – ogłosi kolejne.

Nadinteligencja Pałacu Prezydenckiego zamówiła tłumaczenie na język polski „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego. Zapewne na zlecenie głównego lokatora, który kolejny raz chce podjąć ważną dla siebie inicjatywę. Potknął się ostatnio na referendum konstytucyjnym, na fregatach też się wyłożył, więc tym razem postanowił wysunąć lwi pazur. Na warsztat wziął bezbronnego Żeromskiego, by zademonstrować, że można w nim odnaleźć nieznane autorowi treści. Podczas Narodowego Czytania 2018, w stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę, usłyszymy „Przedwiośnie” w skróconej i uproszczonej wersji Andrzeja Dobosza. Pisarz Dobosz poprawia kolegę, bo nie należy używać słów, które niepotrzebnie źle się kojarzą? Podam jeden przykład, wspomagając się „Tygodnikiem Powszechnym”. W nowej wersji powieści to już nie protekcja, ta „cicha, pokorna, dobra wróżka” (jak pisze Żeromski), jest drogą do wymarzonej kariery – wystarczą wesołość, inteligencja i odrobina drwiny. Co racja, to racja. Dosyć spojrzeć na marszałka Kuchcińskiego.

Niecałe 50 lat temu miałem zaszczyt przyrżnąć Doboszowi w pośladek na planie „Rejsu” – po to, by pokazać Filozofowi, że siła fizyczna zwycięży każdy argument w dyskusji. Ta scenka była oczywiście opisem peerelowskiej rzeczywistości, lecz, jak się okazuje, nie tylko. Nazwałbym ją profetyczną – taką jaskółką naszej obecnej „dobrej zmiany”. Bo przecież Kaowiec z filmu Marka Piwowskiego jest teraz ministrem kultury. A właściwie cały „Rejs” siedzi dziś w rządzie. I wiele na to wskazuje, że jeszcze długo posiedzi.

Żeromski, trzeba powiedzieć, po śmierci spokoju nie zaznał. Do jego sztuki „Grzech” ostatni (zaginiony) akt dorobił w 1951 r. Leon Kruczkowski, jedyny polski laureat Międzynarodowej Nagrody Leninowskiej.

Polityka 35.2018 (3175) z dnia 28.08.2018; Felietony; s. 97
Reklama