Panie i Panowie! Cieszmy się, bo będą nas sklejać. Nas, to znaczy jednych Polaków z drugimi Polakami. Szef rządu ogłosił, że jest to konieczne dla przyszłości ojczyzny. Z tego, co zrozumiałem, będą nas – drugi sort – sklejać z suwerenem, więc trzeba uważać, bo jeśli im się uda, możemy mieć życie zmarnowane do śmierci, a i potem leżeć niewygodnie. Oczywiście można też na tę obietnicę machnąć ręką, bo premierowi dotąd nie udało się zrobić nic, co zapowiedział. A jeśli już, to przez nieuwagę.
Sklejać Polaków… Przerażające, ale i smutne. 15 listopada 1989 r. w Kongresie Stanów Zjednoczonych przemawiał Lech Wałęsa. Swoje wystąpienie rozpoczął słowami „My, Naród!” i wtedy rozległ się huragan braw – nie tylko dlatego, że to początek amerykańskiej konstytucji. Wałęsa mówił do Kongresu w imieniu wszystkich Polaków i wszyscy czuliśmy się dumni z tego, że jesteśmy narodem, który nie pozwolił się podzielić bolszewikom. No oczywiście jakiś tam procencik Stanisławów Piotrowiczów był, ale chyba w ramach błędu statystycznego. Świat podziwiał nas wtedy nie tylko za odwagę, także za to, że swój powrót do wolności osiągnęliśmy bezkrwawo.
I to był błąd. Błąd poważny, skoro p.o. prezydenta RP po raz drugi go nam wytyka. Nam, bo on miał wtedy lat 17, a jego pokolenie „byłoby może gotowe walczyć o Polskę z bronią w ręku”. Ach, jakież piękne marzenia – Somosierra, Lenino… Tymczasem prawda jest okrutna. W 1989 r. nikt do nikogo nie strzelał i dlatego do dziś musimy się użerać ze stadami komunistów w przestrzeni publicznej. Słów niedoszłego bohatera krwawej jatki – ze zrozumieniem i cichą akceptacją – słuchali hierarchowie kościelni zgromadzeni 31 sierpnia w bazylice św. Brygidy w Gdańsku. Po mszy abp Głódź wsunął na palec Jacka Kurskiego Pierścień „Inki”, dziękując mu za świętą prawdę w TVP.