O tytułowym państwie opowiada nam analityk. Postać z okładki jest politykiem. Na pierwszy rzut oka wszystko się jednak zgadza, oba wątki harmonijnie się przeplatają. Ale jeśli rzucić okiem ponownie, pojawią się wątpliwości.
Narrację otwiera Sienkiewicz – polityk, powracający do czasów afery taśmowej. Po czterech latach ta historia wciąż w nim siedzi i uwiera. Świadom własnego formatu chyba czuje się upokorzony tym, jak głupio ta rządowa kariera mu się załamała. Ale jest też zbyt dumny, aby się szczegółowo tłumaczyć z przebiegu podsłuchanej rozmowy z Markiem Belką.
Sienkiewicz analityk
Coś jednak próbuje nam przy okazji zasugerować, naprowadza na jakiś trop. Nieco nachalnie eksponując ówczesnego szefa CBA Pawła Wojtunika jako… Niestety, autor gryzie się w język i nie dopowiada. Możemy się tylko domyślać, że coś z tym Wojtunikiem było nie tak. Słabo to jednak wygląda. Znajome „wiem, ale nie powiem”, jak u Sam-Wiesz-Kogo. A przecież Sienkiewicz swoją książką pragnie dać odpór tak rozumianej polityce.
Dalej na szczęście jest już opowiadający o państwie Sienkiewicz analityk. I wtedy robi się naprawdę ciekawie. Czasem wręcz fascynująco, gdy przywołane zostają sprawy pozornie oczywiste (być może nawet zbyt oczywiste, aby je w ogóle podważać) i nagle otwierają nam się w głowach ukryte skrytki. Jak w rozdziale o relacjach państwa z Kościołem, które autor omawia na przykładzie pochówków.
Prawda, że odruchowo reagujemy moralnym oburzeniem, gdy słyszymy o pazernym proboszczu, którzy zdziera z jakiegoś biedaka ostatni grosz za „usługę cmentarną”? Zaraz jednak intuicyjnie uznajemy, że to ludzki błąd w utrwalonym tradycją systemie, dla którego nie ma alternatywy. A tu nagle przychodzi Sienkiewicz i po prostu pyta, jak to jest, że w nowoczesnym państwie tak fundamentalna kwestia nie została uregulowana.