Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Sienkiewicz napisał książkę o naszym kiepskim państwie. I o sobie

O tytułowym państwie opowiada nam analityk. Postać z okładki jest politykiem. O tytułowym państwie opowiada nam analityk. Postać z okładki jest politykiem. Tomasz Rytych / Agencja Gazeta
Bartłomiej Sienkiewicz napisał książkę o naszym kiepskim państwie. I trochę też o sobie. Pierwsze sugeruje tytuł. Drugie – okładka z zamyślonym autorem na zbliżeniu.

O tytułowym państwie opowiada nam analityk. Postać z okładki jest politykiem. Na pierwszy rzut oka wszystko się jednak zgadza, oba wątki harmonijnie się przeplatają. Ale jeśli rzucić okiem ponownie, pojawią się wątpliwości.

Narrację otwiera Sienkiewicz – polityk, powracający do czasów afery taśmowej. Po czterech latach ta historia wciąż w nim siedzi i uwiera. Świadom własnego formatu chyba czuje się upokorzony tym, jak głupio ta rządowa kariera mu się załamała. Ale jest też zbyt dumny, aby się szczegółowo tłumaczyć z przebiegu podsłuchanej rozmowy z Markiem Belką.

Sienkiewicz analityk

Coś jednak próbuje nam przy okazji zasugerować, naprowadza na jakiś trop. Nieco nachalnie eksponując ówczesnego szefa CBA Pawła Wojtunika jako… Niestety, autor gryzie się w język i nie dopowiada. Możemy się tylko domyślać, że coś z tym Wojtunikiem było nie tak. Słabo to jednak wygląda. Znajome „wiem, ale nie powiem”, jak u Sam-Wiesz-Kogo. A przecież Sienkiewicz swoją książką pragnie dać odpór tak rozumianej polityce.

Dalej na szczęście jest już opowiadający o państwie Sienkiewicz analityk. I wtedy robi się naprawdę ciekawie. Czasem wręcz fascynująco, gdy przywołane zostają sprawy pozornie oczywiste (być może nawet zbyt oczywiste, aby je w ogóle podważać) i nagle otwierają nam się w głowach ukryte skrytki. Jak w rozdziale o relacjach państwa z Kościołem, które autor omawia na przykładzie pochówków.

Prawda, że odruchowo reagujemy moralnym oburzeniem, gdy słyszymy o pazernym proboszczu, którzy zdziera z jakiegoś biedaka ostatni grosz za „usługę cmentarną”? Zaraz jednak intuicyjnie uznajemy, że to ludzki błąd w utrwalonym tradycją systemie, dla którego nie ma alternatywy. A tu nagle przychodzi Sienkiewicz i po prostu pyta, jak to jest, że w nowoczesnym państwie tak fundamentalna kwestia nie została uregulowana. Państwo musi przecież chronić obywateli przed monopolami. A Kościół, pod którego zarządem znajduje się blisko 90 proc. nekropolii, jest w tym przypadku klasycznym monopolistą. Bez pardonu wykorzystuje ten status, arbitralnie dyktując warunki. I co więcej, jego finanse są poza jakąkolwiek kontrolą państwa. W każdym innym obszarze uznalibyśmy taki stan rzeczy za skandal. Tymczasem nawet rzecznicy świeckiego państwa jakoś niezbyt aktywnie podnoszą ten temat, choć potencjalnie dotyczy on każdego obywatela.

Jak działa „państwo teoretyczne”?

To tylko jeden z przykładów na to, jak działa „państwo teoretyczne”. Niby jest, a jakby go nie było. I często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jakie mogą być skutki podobnych zaniedbań. Współczesny świat jest systemem skrajnie zagmatwanych zależności i nie pozwala precyzyjne prognozować wszystkich skutków podejmowanych decyzji.

Sienkiewicz przywołuje więc aferę z płonącymi wysypiskami śmieci, którą Polska żyła kilka miesięcy temu. Wzięła się z tego, że Chiny – będące przez lata wielkim magazynem odpadów z całego rozwiniętego świata – nagle zaostrzyły swą politykę. Część krajów eksportujących śmieci upatrzyła więc sobie Polskę, gdyż miała liberalne przepisy. Pewnie zbyt liberalne, ale skoro nie wywoływało to dotąd negatywnych skutków, nie było się czym przejmować. Zdaniem Sienkiewicza nie ma na to rady, takie sprawy zawsze będą się zdarzać. Prawdziwym problemem było to, że kiedy już nasze drogi z dnia na dzień zapełniły się tysiącami tirów z odpadami, „teoretyczne państwo” tego nie zauważyło. Musiało dojść do katastrofy ekologicznej, aby problem został zdiagnozowany i naprawiony. Autor ostrzega, że z państwem tak gapowatym daleko nie zajedziemy. Zaś hipotetyczny przykład analogicznego zaniedbania naprawdę może wywołać u czytelnika ciarki na plecach.

Sienkiewicza analityka warto więc czytać. Wsparta na celnie dobranych przykładach diagnoza stanu państwa to najobszerniejsza i zdecydowanie najlepsza część książki. Natomiast w finale analityk przybija piątkę Sienkiewiczowi politykowi i wspólnie zastanawiają się, jak z wybrnąć z naszego teoretycznego klopsa. I jak to najczęściej bywa w tego typu publikacjach, czytelnika spotyka zawód. Bo wyżej opisana skala problemów ogromna, a tu pomysły jakoś skromne, niektóre wręcz nietrafione. Zdradzać ich tu wszystkich nie będziemy, ale zatrzymajmy się choć przy jednym. Być może zresztą kluczowym.

Sienkiewicz krytyczny wobec własnego środowiska

Większość z nas zgodzi się pewnie z Sienkiewiczem, że w zrytualizowanym konflikcie PO z PiS co najwyżej można liczyć na cudowną przemianę państwa teoretycznego w praktyczne. Wiele realnych problemów omijanych jest bowiem szerokim łukiem. A już „dobra zmiana” – która praktycznie zintegrowała struktury państwowe z partyjnymi, ograniczając prawa obywatelskie do zwolenników partii rządzącej – to prawdziwa katastrofa. Z tej drogi nie będzie prosto zawrócić. Więc już dziś trzeba wysilić się na coś więcej niż „przywrócenie normalności”.

Krytyczny wobec własnego środowiska Sienkiewicz nie dostrzega na scenie politycznej potencji zdolnej odpowiedzieć na pytanie, „co po PiS”. Podpowiada więc, aby zrobić coś obok. W roli przykładu pojawia się wspomnienie Ruchu „Wolność i Pokój”, który w połowie lat 80. śmiało wszedł między Jaruzelskiego a Wałęsę, formułując raptem kilka bardzo konkretnych postulatów pacyfistyczno-ekologicznych. I zmusił władzę do ustępstw, co nie udawało się zastygłej w heroicznej pozie podziemnej Solidarności.

To zrozumiałe, że Sienkiewicz czule wspomina własne korzenie (był jednym z liderów WiP). Problem w tym, że takich „wipów” mamy dziś pod dostatkiem. Są nimi ruchy miejskie. Albo - w skali ponadlokalnej – organizacje takie jak Akcja Demokracja. I świetnie, że są, lecz – jak pokazuje doświadczenie – ich wpływ na zmianę politycznego kontekstu jest śladowy. Doskonale kumulują energię obywatelską, ale nie dysponują siecią przesyłową do wyższych szczebli. I co więcej, nie chcą jej mieć. Nie interesuje ich układanie się z partyjnym Lewiatanem.

Wszystko więc wskazuje na to, że konfliktu partyjnego nie da się tak po prostu obejść. Można go ewentualnie przeczekać, jak postulował niedawno liczący na pokoleniową zmianę Rafał Matyja. Z lektury „Państwa teoretycznego” wynika jednak, że nie mamy już czasu. Urlop od geopolityki dobiegł bowiem końca i zagrożeń jest zbyt wiele. Coś więc trzeba zrobić z polityką tu i teraz. Nie obok niej, lecz w samym jej centrum. A tu niestety nie ma mądrych.

Jego metafory były piękne, ale ton fałszywy

Tytułowy slogan użyty przez Sienkiewicza w nagranej rozmowie z Belką zrobił zawrotną karierę. Autor został jednak obśmiany – bo co to za minister spraw wewnętrznych, który żali się na „państwo teoretyczne”? We wstępie książki tłumaczy, że prowadził tę rozmowę jako analityk, a więc po prostu mówił, jak jest. W roli polityka nigdy by tak otwarcie nie powiedział. Niestety, jest to jedyne odniesienie do styku obu tych ról.

Gdy Bartłomiej Sienkiewicz wchodził do rządu Tuska, kryzys tamtej ekipy był już wyraźny. Formuła „ciepłej wody w kranie” znalazła się na wyczerpaniu, gnuśność drugiej kadencji rządów PO aż waliła po oczach. Od Sienkiewicza słusznie oczekiwano, że będzie kimś więcej niż ministrem od policjantów i strażaków. Miał być tym człowiekiem w centrum władzy, który ogarnia rzeczywistość i wyłapuje symptomy nadchodzących zmian.

Nie sprostał jednak zadaniu. Jego zmysł analityczny został stępiony. Zamiast tego skupiał się na publicznym uzasadnianiu praktycznie już upadłego patentu Tuska na rządzenie. Sławił „ciepłą wodę w kranie” jako osiągnięcie o najwyższej doniosłości w tysiącletnich dziejach Rzeczpospolitej. Jego metafory były piękne, ale ton fałszywy. Polityk zagadał w Sienkiewiczu analityka. Użył swej inteligencji nie tam, gdzie należało. Roztrwonił swój najcenniejszy kapitał.

Oczywiście nie on jeden. Polska polityka zdołała obezwładnić i wypluć niejednego intelektualistę bądź eksperta. To wręcz norma. Tym bardziej precyzyjny opis natury tego zjawiska byłby na wagę złota. Przede wszystkim jako próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego polityka nie jest w stanie sięgnąć istoty państwa i zadowala się formułami zastępczymi. Szkoda, że Bartłomiej Sienkiewicz nie podjął takiej próby. Z tego powodu „Państwo teoretyczne” pozostawia niedosyt.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną