Kto by tu dzisiaj nie był „szanownym panem” albo „szanowną panią”? Skoro dają, to tylko brać! Gdy nie ma już hrabiów i kmiotków, to z samego urodzenia „państwo” się należy. Tak odczytaliśmy daną nam razem z komunizmem równość. Wolności komuniści nam poskąpili, lecz na osłodę zrównali wszystkich w biedzie i w godności. Trochę tak, jak kiedyś Kościół, jakkolwiek w średniowieczu cześć chrześcijanina była raczej zaświatowa, podczas gdy w naszych czasach jest bardziej namacalna.
Ideowi komuniści może nawet i umyślili sobie zrównać Polaków na płaszczyźnie obywatelskiej, jak niegdyś, za Wielkiej Rewolucji, Francuzi, lecz myśmy się nie dali, wybierając równość folwarczną, jak z chłopskiej rebelii. Bo jak równać, to lepiej już w górę – od teraz każdy chłop będzie panem. Cóż, że panem biednym i zalęknionym. Zawsze jednak panem. Jakby ze szlachty zbiedniałej, co to jednak szlachtą jest na wieki. Bo dla biedaka myśl, że już nikt nie będzie lepszy od niego, nawet za cenę wspólnego znoszenia ucisku, to niemała pociecha. Resentyment potęgą jest i basta.
W pierwszych latach po wojnie brzmiało to komicznie, gdy chłopi mówili do siebie „proszę pana”, „proszę pani”, lecz z czasem jakoś to się utarło i przestało śmieszyć. Utarło się jako oddolna inicjatywa poprawnościowa, bo przecież to nie władza tak postanowiła, lecz ludzie sami z siebie w ten sposób odczytali komunistyczną ewangelię równości. W rezultacie dziś już wszyscy jesteśmy „panowie” i „panie”, opieczętowani „nienaruszalną godnością”, której żadna zmaza i żaden dyshonor umniejszyć nie mogą.
Niestety, to co ma każdy, warte jest niewiele, a skoro w dodatku kapitału tego powiększyć nie sposób – boć na tym właśnie „godność” ta polega, że musi być równa i na zawsze taka sama u wszystkich – rzecz sprowadza się do żałosnego minimum.