Jakoś się PiS-owi posypało na różnych frontach. Druga tura wyborów samorządowych przypieczętowała ciężką wizerunkową porażkę obozu władzy, wypychając PiS nawet z wielu średnich i mniejszych miast, gdzie spodziewano się zwycięstwa. Także obchody 100-lecia odzyskania niepodległości, które miały przyćmić wszystkie dotychczasowe państwowe święta i być triumfem „biało-czerwonej drużyny”, ugrzęzły w niewytłumaczalnym organizacyjnym chaosie i niemocy. Będzie więc jak zawsze, czyli znów Dzień Niepodległości zostanie zdominowany, na pewno w medialnych obrazach, przez doroczny marsz narodowców. Tym razem jeszcze bardziej okazały i dodatkowo wspomagany przez zagraniczne ekipy, na ogół określane jako neofaszystowskie.
Władze zapewne zbyt długo łudziły się, że staną na czele marszu narodowców i zostaną w tej roli zaakceptowane przez „młodych patriotów”, jak ich uprzejmie nazywano. Partia zawsze odnosiła się do nich z wyrozumiałością i atencją, traktując jako naturalne zaplecze własnego „obozu niepodległościowego”. Okazało się, że młodzież stadionowa – bo tzw. marsz narodowców jest od lat ogólnopolskim zlotem kibiców piłkarskich – ma gdzieś umizgi „prawych i sprawiedliwych” i w ogóle zamiar wpisania ich w jakieś państwowe celebry. Postawa „nikomu nie pozwolimy pobić naszego patriotyzmu” może zapowiadać kolejną próbę przekształcenia Marszu Niepodległości w jakąś formację „na prawo od PiS”, do czego 11 listopada stwarza dogodną okazję.
W każdym razie partia władzy została zepchnięta do defensywy i powinna teraz w cichości żałować, że bez sensu ugrobiła inicjatywę Marszu dla Niepodległej prezydenta Komorowskiego, która dawała znakomitą formę dla państwowych, patriotycznych, otwartych politycznie obchodów Dnia Niepodległości.