Poleciała z głośnika solówka na gitarze elektrycznej. Potem światła zgasły i rozległ się głos: „Dobry wieczór państwu. Zamknijcie oczy. Pomyślcie o Polsce, w której chcecie żyć”. Jesteśmy w sali restauracyjnej jednego z hoteli w Łomży. Nie dla wszystkich starczyło krzeseł, przybyło jakieś 150 osób. Pełny przekrój wiekowy, od uczniów po emerytów. Co prawda kilka dni wcześniej w Warszawie było dziesięć razy więcej, ale stolica rządzi się innymi prawami. Jak na rozmiar i specyfikę Łomży, tu też należy mówić o frekwencyjnym sukcesie.
Wreszcie zapalają się światła i z entuzjastycznym „wow!” wchodzi na salę Robert Biedroń. Przybija piątki z najbliżej siedzącymi, wstępny small talk. Wszystko zostało tak przygotowane, aby możliwie skrócić dystans. Bohater wieczoru pośrodku, dookoła publiczność. Pomyślano nawet o korytarzach ułatwiających Biedroniowi swobodne przemieszczanie się pomiędzy krzesłami. W tej „burzy mózgów” (bo pod takim szyldem odbywa się impreza) chodzi o odwrócenie relacji polityk–wyborca. To ludzie mają mówić, a Biedroń słuchać i wyciągać programowe wnioski.
Autentyzm pozorowany
Pobrzmiewają nieco echa wystąpień Szydło i Kukiza z kampanii w 2015 r. Zwłaszcza że Biedroń tak samo chętnie kreuje się na ofiarę medialnego mainstreamu („Nikt tak źle mnie jeszcze nie potraktował”). Oligarchiczne rządy nowej elity PiS aż tak wiele zatem nie zmieniły. Nowy ruch polityczny raz jeszcze próbuje legitymizować się poprzez negację starych elit. Być może dlatego, że również chciałby coś ugrać z dala od Warszawy.
Zgłoszenie uczestnictwa w „burzy mózgów” odbywa się poprzez stronę internetową. W odpowiedzi przychodzi mail od Roberta Biedronia z zaproszeniem na imprezę. Okazuje się, że nie było to konieczne.