Schetyna czuje tę presję i – jak mówi – zdaje sobie sprawę, że dopiero na końcu drogi czeka go decydujące starcie z PiS. Wcześniej musi jeszcze stoczyć kilka innych, ważnych dla finalnej rozgrywki, bitew i tak uformować opozycyjne szeregi, aby były zwarte i zdolne do zwycięstwa. Pamiętną lekcję stanowią dla niego doświadczenia lewicy z 2015 r. i klejona naprędce koalicja Zjednoczonej Lewicy. Dwa filary tzw. ZLEW-u, czyli SLD i Twój Ruch, dopiero na ostatniej prostej porozumiały się i przestały wzajemnie atakować. Ale do wyborów były już tylko trzy miesiące; za mało, aby się uwiarygodnić w oczach wyborców i zamalować obraz niedawnych konfliktów. Dlatego przewodniczący PO dąży do tego, aby już teraz konsolidować partię ze środowiskami, ludźmi i ugrupowaniami, którym zależy na odsunięciu PiS od władzy. I tak poukładać te kostki politycznego domina, aby nie rozsypały się tuż przed finałem lub zaraz po wyborach. Hasło „zjednoczona opozycja” na tyle mocno determinuje polityczne plany Schetyny, że – zwłaszcza po wydarzeniach z końcówki roku – można by je sparafrazować: zjednoczenie albo śmierć!
Boleśnie przekonała się o tym Katarzyna Lubnauer, której opór przed dalszą integracją w ramach Koalicji Obywatelskiej poskutkował rozłamem w klubie Nowoczesnej. Lider PO już kilka tygodni wcześniej zaczął forsować pomysł połączenia obu klubów parlamentarnych – miał to być „następny krok” dla Koalicji: pokazanie, że formuła, która sprawdziła się w wyborach samorządowych, wciąż się rozwija. – Polacy muszą dostać sygnał, że integrujemy się wokół tego, co już ma dobre doświadczenia, a nadzieja na wspólną listę się materializuje. Także inne ugrupowania partyjne powinny to zobaczyć, bo wokół KO trzeba teraz zbudować dużą koalicję, która pójdzie w wyborach europejskich i krajowych.