Czy takie działania mieszczą się w polskim porządku prawnym? I w granicach zdrowego rozsądku? Krzysztof Cibor, Greenpeace: – Z punktu widzenia obywateli angażowanie setek funkcjonariuszy do śledzenia naszych działaczy jest szkodzącym bezpieczeństwu absurdem. Jeden z naszych kolegów był śledzony przez kilkanaście godzin, gdy przewoził swoje prywatne meble z jednego lokalu do drugiego. Działania policji odbieramy jako nękanie i zastraszanie. Nasi aktywiści nie są przestępcami, a nasze akcje mają charakter pokojowy. Nie stwarzamy zagrożenia, nie dopuszczamy się ataków, nie dokonujemy zniszczeń. Jeśli zdarzy się naruszenie przepisów, to w ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa: nie unikamy odpowiedzialności.
Pod okiem drona
Na kilka dni przed Szczytem w Katowicach, rankiem 27 listopada, aktywiści Greenpeace’u wspięli się na 180-metrowy komin elektrowni w Bełchatowie. To był protest przeciwko bierności polityków wobec kryzysu klimatycznego. Siedmioro działaczy Greenpeace’u z Polski, Austrii, Chorwacji, Indonezji, Niemiec, Szwajcarii i Węgier spędziło na kominie dwa dni. Protest był pokojowy, nie zagrażał bezpieczeństwu elektrowni, nie spowodował zakłóceń w dostawach prądu. Aktywiści dostali zarzuty naruszenia miru domowego.
Krzysztof Cibor: – Już po akcji dotarły do nas informacje, że szef ochrony elektrowni wiedział dzień wcześniej, że będzie akcja na kominie. Aktywiści porozumiewali się esemesami, w wąskim gronie, więc ktoś musiał przechwycić tę korespondencję.
Jeden z uczestników tej akcji, Piotr Dankowski, pamięta dron latający nad budynkiem w podwarszawskim Konstancinie, w którym przygotowywali akcję. I spuszczone powietrze z opon wszystkich samochodów. A gdy wracali do Warszawy, zatrzymał ich patrol złożony z policji drogowej i kryminalnej: – Zrobili kontrolę pojazdów i przeszukali bagaże.