Przed nami zdjęcie roześmianej kobiety. Leży na podłodze, na jej głowie siedzi sowa. Obok wielkie łoże, jednak na wzorzystej kapie nie ma miejsca, bo rozkłada się na niej wielki pies, a obok niego locha o wdzięcznym imieniu Żabka. Drzemią i ani myślą się ruszyć. W kadrze nie zmieścili się pozostali mieszkańcy domu: kruk Korasek, który kradł świecidełka i atakował rowerzystów, a także psy, koty, pawie, dzikie ptactwo, lisica, łania, oślica oraz rysica Agatka.
Przez 30 lat życia w Dziedzince, domku w środku Puszczy Białowieskiej, uzbierało się nieoficjalne zoo. Jego roześmianą właścicielką była Simona Kossak – czarownica i obrończyni przyrody. Skrzyżowanie Jane Goodall, Doroty Sumińskiej, zielarki Marii Treben.
Simona – naukowczyni i obrończyni tego, co dzikie, była bratanicą Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec, córką Jerzego, wnuczką Wojciecha, prawnuczką Juliusza – trzech malarzy opiewających polski krajobraz. Wychowana w Krakowie, w dyscyplinie arystokratycznej kindersztuby, poszła swoją drogą – zapuściła korzenie w Puszczy, która stała się dla niej mitycznym światem niczym z książki Henry’ego Davida Thoreau. Jej „życie w lesie” nie było tylko elementem ucieczki od cywilizacji, to był świadomy wybór na lata. Simona mieszkała w Puszczy, a jednocześnie była profesorką na uczelni, publikowała niezliczone artykuły naukowe, prowadziła pogadanki w radiu. O naturze, dla natury.
Wywołujemy ducha Simony Kossak, bo brakuje jej mocnego głosu. Wielokrotnie sprzeciwiała się zabijaniu zwierząt dla rozrywki i traktowaniu „ziemi ojczystej” jako prywatnego przedsiębiorstwa, gdzie każdy może sprzedać, co mu się podoba. Marnotrawienie tego, czym powinniśmy się opiekować, było dla niej dowodem na brak szacunku wobec przyrody.